„Star Trek” nigdy nie należał do moich ulubionych produkcji SF, dlatego do „Star Trek: Discovery” podchodziłam z dużą ostrożnością. Okazało się jednak, że serial pozytywnie mnie zaskoczył i przyznaję, że czekałam na sezon nr 2. Obecnie, po obejrzeniu czterech odcinków mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że o ile pierwszy sezon był na dobrym poziomie, drugi oferuje znacznie, znacznie więcej. Dlaczego?
Po prostu kosmos
Najciekawszym pomysłem fabularnym nowego Star Treka, w mojej opinii, jest koncepcja międzywymiarowej grzybni, która umożliwia nowy sposób podróżowania. Grzyby również na ziemi są nieprzeciętnymi organizmami. Królestwo grzybów rozciąga swoją domenę praktycznie na wszystkie środowiska. Można je spotkać na lądzie, w wodzie słodkiej i słonej, a nawet w powietrzu, gdzie unoszą się całe masy zarodników. Występują w każdej ze stref klimatycznych naszego globu. Są wszechobecne, trochę jak międzywymiarowa grzybnia w Star Treku. Ziemska grzybnia również potrafi rozrastać się do gigantycznych rozmiarów. Grzybnia najstarszej znanej opieńki miodowej, żyjącej już 2400 lat, obejmuje 890 hektarów. Kiedyś grzyby zaliczane były do roślin, jednak ta kwalifikacja okazała się nietrafiona. Ich ściany komórkowe zrobione są z chityny, podobnie jak u owadów, a nie celulozy, jak w przypadku roślin. Nie posiadają też mechanizmu fotosyntezy, musza więc jeść, jak inne zwierzęta. Naprawdę nie do końca ogarniamy o co chodzi z grzybami. Są więc zatem idealnym organizmem do przetworzenia przez wyobraźnię typu SF. Ponadto grzyby często wiązały się w historii ludzkości z szamanizmem, wykorzystującym halucynogenne właściwości niektórych z nich, do podróży w inne wymiary doświadczenia. „Star Trek” zgrabnie wykorzystuje te skojarzenia. W drugim sezonie wątek związany z międzywymiarową grzybnią jeszcze bardziej zyskuje na znaczeniu i rozwija się w coraz bardziej zaskakujący i ciekawy sposób. Dodatkowo wyraźnie widoczny jest potencjał, jaki ze sobą niesie. Dotychczasowa znajomość zjawiska okazuje się jedynie skrobaniem po powierzchni. Podobnie zresztą dzieje się w przypadku innych wątków i postaci, z którymi mieliśmy do czynienia w pierwszym sezonie.
Pogłębienie
W porównaniu do pierwszego sezonu, największą zaletą drugiego, jest pogłębienie spojrzenia na wiele tematów i postaci, z którymi spotkaliśmy się w poprzedniej serii. Pierwszy sezon dawał zarys niektórych historii, kształt postaci, czasami nie do końca klarowny. Drugi sezon jest pod tym względem bardziej dojrzały, szczególnie jeżeli chodzi o przybliżenie charakterystyki głównych członków załogi Discovery. Jest też mniej skoncentrowany na postaci Burnham, co wychodzi mu tylko na zdrowie. Znakomicie poprowadzony został wątek Saru, o którym dowiadujemy się znacznie więcej. Rasa Kelpian jest zresztą jedną z najbardziej intrygujących ras uniwersum Star Trek. Dzięki rozwinięciu tego wątku w końcu mamy też okazję zobaczyć Burnham trochę mniej usztywnioną, odkrywającą ludzkie emocje wyglądające zza bariery wolkańskiego wychowania. Utrzymanie tej tendencji może przynieść produkcji jedynie korzyści. Cieszy również rozwój postaci Asha Tylera/Voqua. To jest w ogóle postać, która zaskakuje. Pomysł na umieszczenie w jednym ludzkim ciele osobowości i historii Klingona i człowieka daje ogromne możliwości. Mam nadzieję, że będzie to jeden z głównych rozgrywających na tej scenie, na to się też zanosi. W dodatku (nie mogę tego pominąć), Shazad Latif wygląda w nowej wersji, z barbarzyńską brodą i długim włosem, bardzo, ale to bardzo dobrze. Duże nadzieje łączę też z niezwykle intrygującą Philippą Georgiou, która jest fantastycznie niejednoznaczna i do tego znakomicie zagrana. Drugi sezon oferuje nam pogłębienie historii w warstwie relacji między postaciami, co stanowi bardzo dobre rokowania na przyszłość. Tutaj może dziać się naprawdę dużo ciekawych rzeczy. Poziom złożoności jest już naprawdę spory, a pojawienie się na horyzoncie Spocka może jeszcze sprawy skomplikować. Jest tutaj duży potencjał.
Dojrzałość
W porównaniu do pierwszego sezonu, który również uważam za udany, drugi wydaje mi się bardziej spójny i jakby pełniejszy. Pierwsze odcinki dają klarowny obraz sytuacji geopolitycznej będącej tłem akcji, czyli spraw koncentrujących się wokół kruchego rozejmu miedzy imperium Klingońskim, a Federacją. Figury i piony zostały rozmieszczone na szachownicy akcji, a ich charakterystyka ma ogromny potencjał. Serial nadal zaskakuje pomysłami fabularnymi i zwrotami akcji, co w przypadku produkcji przygodowej, ma przecież ogromne znacznie. Całość sprawia wrażenie przemyślanej koncepcji, nad która ktoś panuje i bardzo dobrze rozgrywa poszczególne partie (co nie było tak bardzo widoczne w sezonie pierwszym). Ponadto każdy następny odcinek sprawia, że masz ochotę obejrzeć następny. Jest to moim zdaniem kluczowe dla sukcesu produkcji, szczególne teraz, przy tak bogatej ofercie serialowej. Rozpakowałam ostatnio chyba z sześć seriali, próbując w jakimś zahaczyć się na dłużej, ale żaden prócz Star Treka i ku mojemu zdumieniu, „Tytanów”, nie wciągnął mnie na dłużej. „Star Trek” jest natomiast gościem w moim domu każdego wieczoru. Chciałoby się więcej takich filmów.