Kiedyś, kiedy to człowiek był mniej cywilizowany, a może i bardziej ludzki, obcowanie ze światem pozamaterialnym było przyjęte jako pewnik. Świat widzialny był tylko częścią istnienia. Tuż obok znajdował się inny, pełen duchów i demonów świat. Granica między nimi była umowna i ten świat duchów wkradał się do codzienności, wgaszczał do niej choćby i niechciany. Nie sposób było nie słyszeć jak w listopadowe noce, kiedy wiatr zawodził na dworze, razem z nim niosą się głosy upiorne, obce, wychodzące z zaświatów. Nieprzypadkowo więc listopad jest czasem Święta Zmarłych – miesiącem Duchów.
W listopadzie pola już posprzątane, ziemniaki wykopane, wieczory długie. Kiedyś wieczór taki nie dał się wypełnić buczeniem telewizora. Cisza zalegała w chałupie więc ludzie żeby ją odegnać, snuli opowieści. Z podsłuchiwania wiatru rodziły się strzygi i upiory, dusze potępione. Dziady robiło się także po to, by zapewnić sobie życzliwość tego drugiego świata, żeby ich niełaska nieszczęść jakiś nie sprowadziła. Wierzono, że nocą z Wszystkich Świętych na Dzień Zaduszny nie należy wychodzić z domu, bo tej nocy odbywają się nabożeństwa zmarłych, a wtedy spotkanie z nimi może być niebezpieczne. Teraz już się o tym nie pamięta, że trzeba dać przestrzeń zmarłym na ich obrzędy. Za to palenie ogni w dni zaduszne przetrwało po dziś dzień. Za czasów pogańskim płonęły dla zmarłych wielkie ogniska, i to nie tylko jesienią, główne święta odbywały się na wiosnę. Początkowo kościół katolicki za tzw. dzień wszystkich zmarłych śmiertelników, uznawał także 13 maja. Z prostej przyczyny – 13 maja obchodzone było największe, rzymskie święto ku czci zmarłych czyli lemuria. Lemuria koncentrowały się na przebłaganiu złych duchów – duchów ludzi, którzy zginęli gwałtowną śmiercią i nie zaznały spokoju. Dopiero po wieku świętowania tej daty, papież Grzegorz III w 731 r. przeniósł wszystkich świętych na 1 listopada. A znacznie później, bo w XI w. 1 listopada rozpostarł się na dzień zaduszny, który przejął pogańska tradycję palenia ognisk dla zmarłych. Ogniska ogrzać miały dusze wracające czasowo na ziemię. Zostały z nami w formie zniczy stawianych na grobach, symbolizujących pamięć o zmarłych.
Niezależnie jednak od form i dat, Święto Zmarłych jest obszarem łączności między światami żywych i umarłych. Wtedy najbliżej nam do zaświatów, wtedy duchy pukają do okien. Najważniejsza jest pamięć. Pamięć jest przedłużeniem życia osoby zmarłej, której wizerunek wciąż przechowuje jej bliski. Żaden wielki pomnik czy mauzoleum nie zastąpi pamięci i uczucia, które w niej powraca. Bo kochamy swoich zmarłych wciąż, mimo że już ich z nami nie ma. I jak mówi w „Interstellar” dr. Brand:
„- Miłość nie jest naszym wynalazkiem. objawia się, ma moc. Musi mieć znaczenie.
– Ma. Jest przydatna społecznie i wychowawczo.
– Kochamy zmarłych. Co w tym przydatnego?
– Nic.
-Może oznacza coś więcej, czego nie możemy jeszcze zrozumieć. może to dowód na coś, jakiś… przejaw wyższego wymiaru, którego nie możemy zaakceptować. Coś pcha mnie przez kosmos do kogoś kogo nie widziałam od dekady, a kto zapewne nie żyje. Miłość to jedyna rzecz, która pokonuje czas i przestrzeń. Może jej zaufajmy, nawet jeśli jej nie pojmujemy.”.
Święto Zmarłych jest więc świętem miłości. To miłość dźwiga chryzantemy, to miłość zapala światła na grobach, żeby dusze zmarłych mogły się przy nich ogrzać. I paradoksalnie, to miłość wyłamywała bramy na cmentarzach w zeszłym roku, kiedy zamknęła je epidemia. Bo jak można nie postawić kwiatów, bo przecież muszą wiedzieć, że dla nas, nasi zmarli, których kochaliśmy, wciąż są żywi.