Nowa wersja „Ligii Sprawiedliwości” wzbudziła we mnie uczucie, którego się nie spodziewałam. Jest nim tęsknota. Tęsknota za IMAXEM, za salą kinową, nawet tym zjełczałym zapachem popcornu, którego normalnie nie znoszę. Dawno bowiem nie widziałam filmu, który tak bardzo zasługuje na wielki ekran i kino z prawdziwego zdarzenia. Oglądanie tego w telewizorze jest trochę jak lizanie cukierka przez papierek. Przyznać jednak trzeba, że to fantastyczny cukierek.
Trochę głupio tęsknić za kinem kiedy epidemia znowu wkracza na swoje szczyty, padają kolejne rekordy zakażeń, pozamykani już bankrutują lub zaraz zaczną, a tutaj z zakamarków wychyla się problem pierwszego świata – brak kina. Bez kina można przecież z powodzeniem żyć, nie jest to przecież osławiony papier toaletowy. I tak żyłam sobie bez kina, bez żalu właściwie, bo warto doceniać co się ma, a nie płakać nad rozlanym mlekiem, ale przybyła „Liga”. Nie pamiętam już ile razy, podczas czterech godzin seansu, myślałam sobie: „ale by to wyglądało w IMAXie. Wow.”, zwłaszcza że format pięknie kadruje pod ten typ ekranu, z założenia, jak się okazuje. A obraz jest tu właściwie wszystkim.
Snyder chyba nawet nie udaje, że fabuła ma jakiekolwiek znaczenie. Zresztą we wszystkich filmach superbohaterskich schemat jest podobny: objawia się złoczyńca, a to z kosmosu, a to z przeszłości albo innego wymiaru, który zagraża ludzkości swoim niecnym planem. Superbohaterowie muszą za to przebyć swoją indywidualną ścieżkę zdrowia pełną wybuchów i scen walki żeby ocalić ludzkość przed zagładą, względnie obcą tyranią. To się zna, to się lubi, to się ogląda. Wprawdzie mniej więcej od „Avengers: Czas Ultrona” nastąpiło też pogłębienie postaci, większą wagę uzyskały traumy i psychologia, a bohaterowie stali się jeszcze bardziej ludzcy, aż po możliwość utożsamienia. Widać ten trend również w „Lidze Sprawiedliwości”, gdzie wszyscy właściwe borykają się z trudną przeszłością i mają jakieś problemy do rozwiązania. Nie zmienia to jednak faktu, że kino superbohaterskie to przede wszystkim strona formalna, zwłaszcza obraz i efekty specjalne.
Pod względem formalnym, szczególnie w obszarze obrazu, „Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera” jest arcydziełem. Fascynujące jak wykształcenie w zakresie sztuki wpływa na reżysera i jego pracę z obrazem. Niektóre ze scen są jak przejęte z malarskich zabiegów baroku, wszystkie te sklepienia tworzące złudzenie wyjścia z obrazu, biegły do nas w tym filmie w szaleństwie koloru i błyskawic. Bez wątpienia jest to celowe. Zabawa z malarstwem i wykorzystanie tradycji jest tutaj spektakularne. W kulminacyjnej scenie jak wisienka na torcie pojawia się sam Michał Anioł z gestem stworzenia Adama (!). Ciekawie się złożyło, że tydzień do tyłu premierę na Netflix miała „Dolina Bogów” Majewskiego, który też jest formacji ASP i wpływ ten jest niewątpliwie widoczny w jego twórczości. W dodatku oba filmy podzielone zostały na rozdziały, co jest dodatkową, interesującą korespondencją. Trudno mi ich nie porównywać chociaż, zdawałoby się, że to zupełnie inne kino. Pozornie. Moim zdaniem „Liga Sprawiedliwości” ma ewidentną ambicję bycia kinem artystycznym. Wciąż to niby popkultura skierowana do masowego odbiorcy, ale to trochę takie oszukaństwo. To pretekst, który daje kasę na produkcję dzieła sztuki. Oczywiście, staramy się trzymać konwencji i tak dalej, ale to trzymanie się jest coraz bardziej umowne, coraz bardziej swobodne, aż momentami już kompletnie się rozpada, szczególnie tam gdzie reżyser ma największą odwagę. Scena snu/wizji??? Batmana, w której pojawia się Joker, zapowiada kierunek, w którym kino superbohaterskie mogłoby się pójść, a to już nie jest żaden pop, to jest teatr i to teatr, który wymaga od widza czegoś więcej niż bierne spożywanie filmu. Bardzo chciałabym zobaczyć całość tej wizji – Joker ściga mnie swoim śmiechem. Myślę, że wielu fanów tego rodzaju kina może czuć się rozczarowanych, bo nie taki produkt w końcu zamawiali, ale każde przesuwanie granic może dać ciekawy efekt i nie ma co się przesadnie bronić. Granice są w końcu umowne.
Jeżeli DC ma rozwijać się w tym kierunku, wyznaczanym przez Snydera, to jestem jak najbardziej za. Uniwersum jest tak pojemne, że znajdzie się tam miejsce zarówno na lekką i dobrze z wykonaną rozrywkę w stylu „Aquamana”, jak i na mroczne, malarskie fantazje Zacka Snydera. Miejmy nadzieję do zobaczenia w kinie, w IMAX, już niedługo