W związku z tym, że najlepiej pracuje się w biurze, w biurze w garniturze, przywiozłam z biura COVID. Wprawdzie Epikur twierdził, że można być szczęśliwym i w chorobie, ja jednak nie jestem tak oświecona i kiedy głowa puchnie, katar powoduje eksplozje kichania oraz trzęsą mną dreszcze, czuję się podle. Jednak przychodzi taki moment, kiedy zaczyna się robić jakby lepiej, temperatura spada do 37, 4 ° C, a razem z nią produkcja chusteczek higienicznych i zaczyna się robić całkiem miło. Człowiek odzyskuje apetyt, może przełknąć coś więcej niż rosół, a herbata z miodem smakuje wybornie. Powoli odzyskuje się siły, a wciąż jest pretekst żeby polegiwać w łóżku i zapominać o wszystkich niecierpiących zwłoki sprawach. Można opatulić się w kołdrę, stać się małym, ciepłym burrito i na przykład czytać, albo myśleć o niebieskich migdałach, albo jedno i drugie na raz.
Odkryłam ten przyjemny stan, kiedy miałam, może, jakieś dziewięć lat i w końcówce anginy czytałam trzecią część „Rokisia” Joanny Papuzińskiej czyli „Rokiś wraca”, w której to Kaśka (też lat dziewięć) leży z grypą i rozmyśla o tym, że rodziców porwał tajfun Mongolia, a babcią da się trochę sterować. Myśli też oczywiście o tajemniczym depozycie, który diabeł Rokita zostawił obok lampy, rozkazując pilnować go jak oka w głowie i jest jej całkiem dobrze, nawet mimo grypy. Wspomniany już wcześniej Epikur radził również, by w trudnych momentach wracać do przyjemnych wspomnień więc leżę sobie w łóżku, wspomagam się malinową herbatą i wspominam, że było mi dobrze w tamtych czasach PRL-u, kiedy to „Rokiś” z Kolekcji Jubileuszowej Naszej Księgarni kosztował 600 zł, więcej niż 500+, i wszystko było jakby prostsze, a ludzie jakby bardziej mili.
Pozwalam więc sobie na beztroskie powroty do starych, dobrych bajek. W przyjemnym stanie, przyjemnego opatulenia, chwilowym świętym spokoju, nie martwi mnie nic, bo nie chcę żeby coś mnie martwiło. Leniuchuję sobie, skrzętnie nie zwracając uwagi na to, że kulfon mnie boli: „Szkaradzieństwo tak wyglądać. Dobrze chociaż, że nie trzeba się z tym pokazywać w szkole.” (sorry, w pracy), i stopniowo, coraz lepiej i lepiej mi. W ten sposób szybciej pożegnam COVID, czerwony nos i chusteczkowanie. A kiedy w końcu ostatnia starta chusteczek trafi do kosza, będę się cieszyć jak dzieciak, że znowu jestem zdrowa i mogę wybiec na świat, na śnieg, na pola.