Jan Brzechwa napisał trzy książki o przygodach Pana Kleksa. Pierwsza z nich – „Akademia Pana Kleksa” powstała w ciemnych, wojennych czasach. Jan Brzechwa (właściwie: Jan Wiktor Leman) pracował wtedy jako robotnik rolny w Warszawie, na Służewiu. Udało mu się uniknąć getta, mimo żydowskiego pochodzenia, jednak życie w ciągłym poczuciu zagrożenia musiało być ciężkie. W tej sytuacji, „Akademia Pana Kleksa” mogła być dla Brzechwy ucieczką, podróżą do świata, w którym czarodziejski Pan Kleks, zapewnia swoim uczniom bezpieczny azyl w niezwykłej Akademii, pełnej kolorów i radości. Wojna jednak kładzie się cieniem na tej opowieści – cudowny, przyjacielski świat Pana Kleksa zagrożony jest przez ludzi pokroju golarza Filipa, którzy zrobią wszystko, by go zniszczyć. „Akademia Pana Kleksa” kończy się wielkim pożarem, a Pan Kleks jest zmuszony rozmontować mechaniczną lalkę, Alojzego, podstępem umieszczonego w Akademii przez Golarza Filipa. Bardziej jednak pamiętam wszystkie cudowności Akademii: wycieczkę do Fabryki Dziur i Dziurek, leczenie chorych sprzętów, kuchnię Pana Kleksa i jego jadalne farby oraz potrawy z kwiatów i motyli. Marzyłam będąc dzieckiem żeby moje lekcje geografii wyglądały tak jak w szkole Pana Kleksa. To była wyjątkowa bajka, pokazująca, że wolność dla dziecięcej wyobraźni to najlepsze środowisko dla rozwoju.
Dwie kolejne części przygód Pan Kleksa: „Podróże Pana Kleksa” i „Triumf Pana Kleksa” powstały również w niezbyt ciekawych czasach, tj. w epoce rozkwitu stalinizmu. Kiedy społeczeństwo tresowane było, by wielbić nieomylnego Józefa, słońce całego świata, Pan Kleks wyrusza w podróż do egzotycznych krajów, by podjąć się misji ratowania Bajdocji przed brakiem atramentu, który pozwala utrwalić sławne, bajdockie bajki. Pokonując rafy cenzury, Pan Kleks odwiedza Abecję, Przylądek Aptekarski czy Wyspę Wynalzców, a także moją ulubioną Parzybrocję, gdzie mieszkańcy przyrządzają zupy z esencji, którą zawierają brody smakowe – pomidorowe, burakowe, szczawiowe, a nawet makaronowe.
Chyba najmniej znaną książką z serii o Panu Kleksie jest „Triumf Pana Kleksa”, może dlatego, że nigdy nie powstała jej fabularna adaptacja. A szkoda, bo „Triumf” jest chyba najbardziej zabawną ze wszystkich części. Nieodmiennie rozbawia mnie kraina Alamakota, w której zegarki stosowane są nie dla celów mierzenia czasu, lecz dworskich ceremonii, kury znoszą kolorowe jajka, a ogrodnicy cieszą się ogromnym szacunkiem. Jest też, w mojej ocenie, najmniej mroczną z historii o Kleksie, bo Alojzy Bąbel nie reprezentuje już ciemnych sił świata, czyhających na szczęście bohaterów, lecz jest tylko zepsutym mechanizmem, który da się naprawić. To bardzo wesoła część, cała w różnych „pimpirimpi” i „tralalala”, wypełniona świergotem ptaków, rymowankami i zapachem kwiatów, bo przecież hodowca róż: „Nasz Anemon – pusta głowa. Pięć nieładnych córek chowa”, i w końcu, w tej części, jak sam tytuł wskazuje, Pan Kleks triumfuje.
Pan Kleks triumfuje również dlatego, że miał ogromne szczęście do ekranizacji. Krzysztof Gradowski chyba doskonale rozumiał Pana Kleksa, bo dokonał wspaniałego wcielenia książki w obraz. Dla mojego pokolenia, dzieci lata 80 – tych, to niewątpliwie filmy o ogromnej wadze. Cudowna beztroska atmosfery Akademii, piosenki opracowane na podstawie wierszyków Brzechwy, kolorowy, niezwykły świat i przede wszystkim Piotr Fronczewski jako Pan Kleks, są niezapomniane. Mimo, że minęło już tyle lat od debiutu ekranizacji, nadal te filmy zachwycają swoją urodą. Także „Pan Kleks w Kosmosie”, który nie jest adaptacją prozy Brzechwy, tylko wariacją na temat „Gwiezdnych wojen”, w której Pan Kleks zostaje kimś na kształt mistrza jedi, jest fantastyczny, i przy okazji, bardzo śmieszny. Trochę żałuję, że Krzysztof Gradowski nie zdecydował się, konsekwentnie, na ekranizację „Triumfu Pana Kleksa”, ale może rzeczywiście „Pan Kleks w kosmosie” w roku 1988 był bardziej „na czasie”. Jednak „Triumf Pana Kleksa” mógłby być genialnym filmem, zwłaszcza pod względem wizualnym – wystarczy spojrzeć na wspaniałe ilustracje Jana Marcina Szancera, przedstawiające barwne koguty Alamakoty i salę tronową Kwaternostra I.
Bez ilustracji Szancera nie byłoby Pana Kleksa. Wiem, to śmiała teza, ale jego ilustracje są integralną częścią tej historii i zawsze będę widzieć Pana Kleksa jego oczami, jako wesołego dziwaka z lekkim brzuszkiem, długą brodą i rozwianą grzywą, tak jak prezentuje się na okładce pierwszego wydania z 1946 r., a potem na okładce mojego ukochanego wydania z 1978 r., które ukradłam starszemu bratu i teraz, nowego wydania z 2022 r., które musiałam kupić, bo stare rozpada się powoli od „zaczytania”.
Ostatnio Pan Kleks znowu pojawił się na witrynach księgarń. Nie chodzi nawet o 120 – stą rocznicę urodzin J. M. Szancera, ale o to, że nowa ekranizacja zbliża się dużymi krokami. Będzie debiutowała 5 stycznia 2024 r., czyli w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, co jest naturalną dla Pana Kleksa datą, bo to jest wigilijna opowieść, utrzymana w klimacie tych świąt, pełnych magii i nadziei. Początkowo kiedy usłyszałam, że będzie nowa adaptacja „Akademii”, zmarszczyłam nosek z niechęcią, bo przecież nie ma Pana Kleksa innego niż jedyny, najlepszy Piotr Fronczewski, jednak widziałam ostatnio zwiastun w kinie i jestem zachwycona. Wygląda tak, jakby polska produkcja zamierzała się mierzyć z najlepszym, hoolywódzkim fantasy, i to w dobrym stylu. Na pewno zawitam do tej bajki, bo prezentuje się naprawdę zacnie. W dodatku muzyczny motyw przewodni: „Witajcie w naszej bajce”, w wykonaniu czołowych, polskich artystów, jest porywający. Twórcy filmu, jak widzę, nie boją się mierzyć ze spuścizną Gradowskiego i bez kompleksów przedstawiają swoją wizję Pana Kleksa, co powinno mieć dobre przełożenie na jakość filmu. Nie chodzi przecież o to, żeby powtarzać za Gradowskim, lecz stworzyć nową interpretację, bo: „Fantazja, bo fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego”, jak głosi piosenka, bodajże z Tik Taka.
Warto pamiętać refren tej piosenki, bo właśnie dzięki fantazji Jana Brzechwy, w którą uciekł od brzydoty wojny, otrzymaliśmy w darze postać mądrego, zabawnego, ale też posiadającego wady i słabości, Pana Kleksa, ucznia doktora Paj – Chi- Wo, dziwaka i podróżnika. Dzięki fantazji widzieliśmy jak Pan Kleks wysyła trzecie oko na księżyc, unosi się w powietrzu jak balonik, uzdrawia chory tramwaj i ożywia mechaniczne lalki. O wynalazkach pojawiających się w książkach o Panu Kleksie, można by napisać oddzielny rozdział, bo np. na Wyspie Wynalazców możemy spotkać wklęsłe tarcze, które wykorzystują promienie słoneczne do ogrzewania domów, a w Alamakocie podstawowym środkiem transportu są motorowe hulajnogi. Triumf pana Kleksa to przede wszystkim triumf wyobraźni, która jest jednym z cudów, pozwalających na życie w pełni i jest bardzo pomocna, szczególnie „W pochmurny dzień, gdy szary cień, przysłoni barwy świata nam (…)”, bardzo się przydaje, żeby znowu widzieć: ” piękne, złote przestrzenie. Oblane słońcem korony drzew (…)”.