Możliwe, że za bardzo nadmuchałam balonik oczekiwań wobec tego filmu, stąd niedosyt. A może bardzo chciałam zobaczyć nową wersję „Akademii Pana Kleksa”, opartą jednak na oryginalnej fabule. W każdym razie, mimo entuzjazmu jaki towarzyszył mi, kiedy wybierałam się do kina, film niby jest ok ale…
W moim odczuciu, kardynalnym błędem Netflixa, w przypadku „Wiedźmina” było silenie się na jakąś wydumaną fabułę, pozostającą w luźnym związku z treścią książek. Tymczasem książki o Wiedźminie są niemalże gotowym scenariuszem, wliczając w to dialogi. Wystarczyło jedynie trzymać się świetnie napisanej historii, żeby stworzyć interesujący fabularnie serial. Podobne wrażenia mam w przypadku „Akademii Pana Kleksa”. Może mój osąd wypaczony jest silnym sentymentem, jakim darzę wszystkie książki o Panu Kleksie, ale oryginalna opowieść o akademii jest moim zdaniem lepsza, chociaż uczciwie przyznam, że są w filmie elementy, które bym zachowała, na przykład przejścia do innych bajek, smoki i czarne jezioro, które kojarzy mi się z baśnią o Królowej Śniegu. Jednak książkowa fabuła wydaje mi się ciekawszym pomysłem na scenariusz, zwłaszcza, że można ją z powodzeniem uwspółcześnić, szczególnie wątek Golarza Filipa i jego mechanicznej lalki. Wydaje się, że druga część będzie koncentrować się wokół tej historii więc zobaczymy. Wciąż moim wielkim, niespełnionym, jak się okazało, marzeniem, jest zobaczyć porządną wizualizację najbardziej surrealistycznego fragmentu „Akademii Pana Kleksa” jakim jest „Sen o siedmiu szklankach”. U Krzysztofa Gradowskiego jest trochę jakby biednie w tym zakresie. W nowym filmie wierszyk ze „Snu o siedmiu szklankach” pojawia się jako zaklęcie otwierające przejście do bajki o akademii Pana Kleksa, chwała twórcom i za to.
Uznanie należy się za samą akademię, szczególnie przypadły mi do gustu wnętrza, rzeczywiście bajkowe i fantazyjne. W ogóle, jak na polskie budżety, wizualnie film wygląda bardzo dobrze chociaż czerwona roślinność, na dłuższą metę, jest jednak męcząca. Ten prosty zabieg, ze zmianą koloru, ma oczywiście podkreślić przeniesienie do świata fantazji, ale mnie niekoniecznie nastraja bajkowo. Generalnie jednak film jest ładny, a efekty specjalne, na przykład lewitujący czy latający Pan kleks, są na bardzo przyzwoitym poziomie. Szczęśliwie, znowu w polskim filmie, mamy też świetną oprawę muzyczną, która stanowi chyba najmocniejszą stronę tego widowiska. Widowiska niby o Panu Kleksie, ale niekoniecznie. Pan Kleks nie jest bowiem centralną postacią filmu – jest nią Ada. W oryginalnej „Akademii Pana Kleksa”, Adaś Niezgódka pełnił rolę narratora opisującego akademię i przygody, które przeżywał podczas pobytu w niej. Nowa „Akademia Pana Kleksa” to bajka o Adzie. Rozumiem ten zabieg, przy założeniu, że głównym przesłaniem filmu jest budowanie samodzielności i sprawczości dziecka, szczególnie w trudnych sytuacjach. Wiele na to wskazuje, a to istotny przekaz i bardzo pragmatyczny, trzeba zauważyć. Jednak brakuje mi magii Pana Kleksa i jego wynalazków. Chciałabym zobaczyć, w tej kolorowej oprawie, kuchnie Pana Kleksa pokazaną z większym rozmachem – te fantastyczne ekstrakty smaków, jadalne motyle, malowanie potraw, czy powiększanie ich za pomocą pompki powiększającej. Na szczęście Tomasz Kot jest bardzo fajnym Panem Kleksem. Nie kopiuje Piotra Fronczewskiego z jego dobrodusznym autorytetem profesora, lecz staje się sympatycznym, kumpelskim pedagogiem. Trzeba w tym miejscu docenić kostiumy i charakteryzację, nie tylko Pana Kleksa, ale też innych postaci, chociaż szpak Mateusz, który już nie jest szpakiem jakoś nie podbił mojego serca. Postać ma być zabawna, jednak mimo niewątpliwych starań Sebastiana Stankiewicza, nie kupuję tego rodzaju humoru. Już bardziej podobają mi się Wilkory, ale może byłoby lepiej żeby w filmie skierowanym ewidentnie do dzieci, mówiły po polsku, mimo że ten rumuński czy bałkański zaśpiew ma swój urok, szczególnie w wykonaniu Danuty Stenki, której dzielnie partneruje, zasługujący na uwagę, Daniel Walasek. Niestety historia szpaka Mateusza jest moją najmniej ulubioną w całej książce, a to jedyne co z fabuły zostało. Nie mogę jednak skrytykować samego pomysłu na główną oś fabularną, bo uniwersalna opowieść o zemście, jest zawsze aktualna, a moje nastawienie do niej jest jedynie wynikiem indywidualnych preferencji.
Na pewno bardzo cieszy, w przypadku „Akademii Pana Kleksa”, ogromna frekwencja, szczególnie, że dotyczy polskiej produkcji. Wielkie zaskoczenie, bo duża sala była szczelnie wypełniona, w dodatku nie tylko rodzicami z dziećmi. To daje nadzieję na więcej polskich blockbusterów i sypniecie kasą na rodzime produkcje, może wyjdzie z tego coś zachwycającego.