Jestem zachwycona „Rebel Moon”. Dawno nie widziałam filmu z gatunku SF, który tak bardzo by mnie poruszył. Mnie „Rebel Moon” nie rozczarował i nie rozumiem spadającej na ten film krytyki, która w mojej ocenie jest co najmniej nadmierna. W dodatku mam wrażenie, że jest bezrefleksyjnie powielana więc zamiast pisać recenzję, pobawię się w adwokata i odniosę do głównych tez krytyki „Rebel Moon”.
Nic nowego
Pierwszy zarzut, który pojawia się w kontekście „Rebel Moon” głosi, że znamy już tę historię i jest to zgrana płyta, która głównie odtwarza „Gwiezdne wojny”. Chciałam jednak zauważyć, Drodzy Krytycy, że wszystkie wielkie historie powtarzają się. Duża część z nich oparta jest na motywie walki ze złem. W tym wypadku, jest to kolejna opowieść o buncie przeciwko okrutnej tyranii. Opowieść, którą ludzkość niesie ze sobą przez pokolenia. W jednej z takich wielkich historii, we „Władcy pierścieni”, znajdziemy stosowny cytat na tę okoliczność:
” […] Czy wielkie opowieści nigdy się nie kończą?
– Nie, same opowieści nie mają końca […]. Tylko kolejne postacie pojawiają się w nich i znikają, kiedy odegrają już swoją rolę. Także i nasza rola się skończy, wcześniej czy później.”.
Tolkien we „Władcy pierścieni” celowo przywoływał legendy z poprzednich er: walka z Sauronem jest kontynuacją wojny z Melkorem, romans Aragorna i Arweny, nawiązuje do „Legendy o Berenie i Lúthien „, która z kolei łączy się z historią rodziców Lúthien Tinúviel – Thingola i Melian z Maiarów. Historia się powtarza. Znajduje nowych bohaterów, którzy odgrywają jej pieśni: pieśni o odwadze, pieśni o Dawidzie, który pokonuje Goliata. Ważne jest jak się je opowiada. Zack Snyder opowiada zgodnie z kanonem blockbustera, czasem jednak zwalniając tempo, by podkreślić to, co postaci mają do przekazania. Warto oglądając ten film wsłuchać się w ich słowa: w motywacje Kory, opowieść robota, rozpacz generała. „Moon Rebel” to więcej niż wybuchy, akcja i pościgi. To wianek na głowie Robota; to oczy matki, kiedy patrzy w twarz innej matki, dzieląc te same doświadczenie; to wolność gryfa i monolog dziewczyny, która nawet nie ośmiela się marzyć o miłości. Chylę czoła właśnie wobec tych scen, które nie są bumbastyczne, lecz wybrzmiewają w ciszy i nie podobają się jako ckliwe dłużyzny.
„Rebel Moon” to opowieść idealnie wpisująca się w czas Świąt Bożego Narodzenia, wskrzeszających wiarę w możliwość zbawienia i nadzieję, w świecie okrucieństwa i wojen. Nadzieję, że znajdzie się siedmiu wspaniałych, siedmiu sprawiedliwych, którzy chociaż spróbują nas ocalić.
„Rebel Moon” to nie „Gwiezdne wojny”
Największą pomyłką w odczytywaniu „Rebel Moon” jest sprowadzanie tego filmu do kalki czy reinterpretacji „Gwiezdnych wojen”. Jeżeli są statki kosmiczne i rebelia, to oczywiście muszą być to „Gwiezdne wojny”, tylko gorsiejsze. Owszem, Zack Snyder flirtuje z „Gwiezdnymi wojnami”, ale to tylko flirt, a nie schemat konstrukcyjny. Dość szybko staje się jasne, że schematem konstrukcyjnym „Rebel Moon” jest „Siedmiu wspaniałych”, nie „Gwiezdne wojny”. I tak, znamy tę historię doskonale. Pierwszy opowiedział ją Akira Kurosawa w „Siedmiu samurajach” z 1957 r., potem przejął ją w 1960 r. John Sturges, tworząc jeden z westernów wszechczasów – „Siedmiu wspaniałych”, który doczekał się całkiem przyzwoitego remaku z 2016 r. Teraz Zack Snyder przeniósł siedmiu wspaniałych w krainę SF i nie ma się czego wstydzić. Jego siedmiu wspaniałych ma potencjał, by stać się równie wyrazistymi postaciami jak cowboye z 1960 r. Od momentu kiedy widziałam ten western pierwszy raz, za dziecka, należy do filmów, które mocno siedzą mi w głowie. Jest przykładem tego, że historia może być bardzo smutna i bardzo piękna jednocześnie. Cieszę się, że siedmiu wspaniałych powraca, tym razem w kosmicznej oprawie. W swej istocie, jest to powieść o odkupieniu, może dlatego tak chętnie do niej wracamy. Najlepszą filmową historią o odkupieniu ostatnich lat, w strefie popkultury, był „Mad Max. Na drodze gniewu” Millera. Zack Snyder sięga po ten sam motyw, a oparcie epopei na klasycznym scenariuszu „Siedmiu wspaniałych” nie jest jej wadą, lecz walorem. Odtworzenie, jak to się dziś mówi, „kultowej sceny” z „Siedmiu wspaniałych” i widok jeźdźców na koniach na tle szerokiego horyzontu jest jak wisienka na torcie.
Żonglerka popkulturowymi odniesieniami
„Siedmiu wspaniałych” jako schemat konstrukcyjny to nie jedyna inspiracja Zacka Snydera. Dla krytyków „Rebel Moon” jest zlepkiem różnych scenariuszy, w mojej ocenie reżyser zgrabnie wykorzystuje popkulturowe odniesienia, bawiąc się nimi. Oczywisty jest romans z „Gwiezdnymi wojnami”, gdy Kora i Rolnik wchodzą do baru, który wygląda jak speluna rodem z tej serii. Jednak najlepszym wątkiem, będącym pokłosiem tego romansu, jest postać przemytnika, którego trudno nie skojarzyć z Hanem Solo i ta postać została rozgrana znakomicie, zresztą jest też świetnie zagrana. Jestem wielbicielem talentu Charliego Hunnama od czasu „Pacific Rim” – tym razem również nie zawodzi i nie, nie przeszkadza mi akcent. Podobał mi się jako Król Artur i podoba mi się jako Han Solo, który podobno kiedyś miał honor. Jestem pod wrażeniem tego w jaki sposób Snyder przetwarza znane wątki. W scenach z gryfem dostrzegam wariację w temacie „Awatara”, nawet lepszą niż oryginalne sekwencje, które zapewne są dla niej inspiracją. Jeżeli kogoś nie zachwyca historia z gryfem to już naprawdę nie wiem, co może tę osobę zachwycić. Wizualnie, szczególnie w obrazach tyranii, bardzo dużo jest z „Kronik Riddicka”, które uwielbiam i uważam, że ich estetyka doskonale wpisuje się w klimat „Rebel Moon”, podobnie jak mglisty „Blade runner”, który też pobrzmiewa w filmie. Jednak żołnierze Macierzy najbardziej kojarzą mi się z Armią Czerwoną. Od pierwszej sceny, widzę jak ruscy idą, może z uwagi na zielony kolor mundurów lub ich krój. Widać w nich także duch korporacji, ucieleśniony w osobie Atticusa Noble, który nie jest w żaden sposób noble, a któremu marzy się kariera senatora i gotów jest ją robić, dosłownie, po trupach. Opętany swoją wizją sukcesu admirał Noble nie widzi, że sam jest tylko narzędziem podłączonym do systemu, czemu dają wyraz sceny jak z „Matrixa”. Jednak, niezbyt fortunnie dla Noblów różnej maści, zawsze znajdzie się siedmiu wspaniałych, którzy zbuntują się przeciwko takiej organizacji ludzkiego życia, nawet jeżeli ich szanse są żadne w starciu z potężną, wojenną machiną władzy, która chce pochłonąć cały świat.
„Rebel Moon” to tylko CGI
Spotkałam się z opinią o „Rebel Moon”, że samo CGI nie wystarczy. Akurat należę do tych widzów, którym w przypadku blockbusterów, w zupełności wystarczy dobrze wykonana strona wizualna i efekty specjalne, no chyba, że fabuła jest już do cna absurdalna lub nudna jak np. w przypadku „Morbiusa”. Jednak, w moim odczuciu, „Rebel Moon” nie należy do filmów, które oferują jedynie efekty specjalne. Każdy kto miał jakąkolwiek styczność z grami typu role – playing games zauważy, że w pierwszej części buduje się drużyna, w tym przypadku siedmiu wspaniałych, która będzie wypełniała określoną misję. Ta drużyna ma bardzo mocne karty, a pierwsza część to dopiero preludium. Jest to uczciwie zrobiona przygodówka, a mi bardzo brakuje filmów i seriali z tego gatunku. „Indiana Jones” finalnie odszedł na emeryturę, „Willow” został skasowany, podobnie jak „Cień i kość”, mam nadzieję, że przez te narzekania na „Rebel Moon” filmu nie spotka ten sam los.
Krytyka „Rebel Moon”, która ciągle ostatnio wyskakuje mi z internetów jak diabeł z pudełka, jest zdecydowanie nadmiarowa i nieadekwatna. Mam wrażenie, że z jednej strony wpisuje się w krytykę Snydera związaną z rozczarowaniem DC, a z drugiej w jakiś ogólny trend niezadowolenia ze wszystkiego. A już tytuły typu „Rebel Moon to gówno” albo opinie, że bardzo dobry „Twórca” to dno, zaliczam do jakiegoś kompletnego nieporozumienia i deprecjonowania naprawdę zacnych filmów, które są efektem czyjejś uczciwie wykonanej pracy. To tak jakby wypracowaniu, które jest co najmniej na 4, 5 stawiać ocenę 1. Niestety może mieć to związek z tym, że takie tytuły przyciągają uwagę i dobrze się klikają. Nie chciałabym żeby „Rebel Moon” był postrzegany przez pryzmat takiej krytyki i przypominam, że „Gwiezdne wojny” kiedy weszły na ekrany kin nie cieszyły się entuzjazmem krytyków, a „Blade runner” Ridleya Scotta poniósł finansową klapę. Czekam na drugą część „Rebel Moon „, w międzyczasie zachwycając się zjawiskowej urody Korą, gryfem i kosmiczną przygodą.