Relacje

Dlaczego warto pielęgnować w sobie dziecko

Proces dojrzewania i przechodzenia w dorosłość w dużym stopniu składa się z budowania struktur. To tworzenie szkieletu, na którym opiera się tożsamość i indywidualny charakter jednostki. Często jednak te struktury stają się sztywne i stanowią ramy zbyt ciasne dla naszego umysłu.

Jest taki piękny film Marcela Łozińskiego ”Wszystko może się przytrafić”, który jest opowieścią o mniej więcej sześcioletnim dziecku, które chodzi po Parku Łazienkowskim i rozmawia ze starszymi ludźmi, o tym co było dla nich w życiu najważniejsze. To są niezwykłe dialogi. Ludzie otwierają się dzięki bezpośrednim pytaniom sześciolatka i mówią mu o swoich najgłębszych emocjach, a on do każdej wypowiedzi podchodzi z uwagą i ciekawością. Pod koniec filmu pokazany jest młody mężczyzna, który był tym dzieckiem, patrzy na siebie samego i stwierdza, że chyba zgubił coś po drodze. Zgubił to dziecko, które potrafiło z każdym człowiekiem mieć tak niezwykłe spotkanie.

Często w drodze do dorosłości coś tracimy, jakąś nieuchwytną magię, którą znaliśmy, kiedy byliśmy dziećmi. Proponuję zatem przyjrzeć się dlaczego warto odnaleźć w sobie znowu dziecko i jak to może wzbogacić nasz dorosły świat.

Perspektywa typu wszystko jest nowe

Dla małego dziecka świat jest miejscem cudów. Każdy dzień jest pełny nowych odkryć i fascynujących zdarzeń. Czas zmienia perspektywę. Umysł obrasta wiedzą, coraz większy staje się w nim obszar przeszłości, która często ciąży. Dorosły człowiek często patrzy z dystansem na dziecięce zdumienie życiem i lekko kiwa głową, deprecjonując – no tak, to jeszcze dziecko. Może jednak zamiast patrzeć z pozycji wyższości i dorosłej wszystkowiedzy podążyć czasem za tym dziecięcym entuzjazmem w obliczu świata? Mimo, że my dorośliśmy i przytłoczyły nas SPRAWY, świat nie przestał być pięknym miejscem, o niezwykłej złożoności i bogactwie. Dzieci widzą to lepiej, bo ich oczu nie przysłaniają okulary doświadczeń. Dorośli urobieni po łokcie rutyną po prostu przestają widzieć to wszystko, co jest dookoła nich. A tak naprawdę, czy jakiekolwiek zdarzenie przebiega tak samo? Czy istnieją dwa identyczne poranki? Czy każdy dzień nie jest w istocie swej inny, nawet jeżeli składa się z podobnych zdarzeń? Czasami wystarczy zmienić perspektywę, żeby zauważyć, że drzewo, obok którego co dzień przechodzimy jest cudem natury, albo że nasz kolega ma ciekawą pasję, którą chce się podzielić.

Dla dziecka wszystko jest nowe, pierwsze, świeże. Może to cecha młodego umysłu, który nie nagromadził jeszcze wielu danych. Warto jednak jest dorosły umysł odmłodzić, wejść pod prysznic zmiany i zakwestionować jego dorosłą tendencję do uważania, że wszystko już widział. Wtedy może się okazać, że wciąż dookoła dzieje się mnóstwo cudów.

Bo fantazja jest od tego, aby bawić się na całego

Fantazja dorosłemu nie przystoi. Co to za dorosły, który wydumuje różne dyrdymały. „Sztywno, równo i posłusznie, a do tego bez wahania (…), że zacytuję pewną prześmiewczą piosenkę dla dzieci z filmu „Pan Kleks w kosmosie”. Mam wrażenie, że ta postawa trochę się zmienia. Cywilizacja odkryła, że bez wyobraźni nic nie stworzy. Ponadto fantazja jest podstawą zabawy. Jeżeli jest wciąż w człowieku żywa, to naprawdę, nie ma w jego życiu miejsca na nudę. Jak chyba wszystko fantazję można ćwiczyć. Świat jest miejscem niezwykłym sam w sobie, ale można jeszcze dodać mu barw wykorzystując fantazję.

Byłam niedawno świadkiem w metrze rozmowy grupy dzieci w wieku lat ośmiu. Metro zatrzymało się na stacji Rakowiecka i jeden z chłopców stwierdził, że są w Państwie Rakowiecka. Byłby to może początek dobrej zabawy, gdyby nie dziewczynka, bardzo dorosła już jak na jej wiek, która ucięła go ostro mówiąc, że: „Nie ma takiego państwa jak Rakowiecka przecież.”. No, nie ma, nie ma, ale co stoi na przeszkodzie, żeby przez moment było, zwłaszcza, że w metrze tłok i szare ściany jako jedyny widok pomiędzy stacjami. Niestety, dorosły oznajmił, że koniec zabawy – nie ma i już.

Jak często kastrujemy w ten sposób swoją fantazję, zabierając okazję do dobrej zabawy? Pewnie nierzadko, przecież uczą tego w procesie wychowania. Struktury, które w tym procesie otrzymujemy, same w sobie nie są złe, mogą jednak stać się ograniczeniem, jeżeli im na to pozwolić. Tak jak fantazja może stać się pułapką gdy wymknie się spod kontroli i człowiek żyje wyłącznie w świecie fantazji (będę pisała o tym w tekście dotyczącym „Niekończącej się opowieści”).

Fantazja optymalnie wykorzystana jest jak przyprawa, która wzbogaca nasz świat.

Zbudujmy ten zamek z błota czyli kreatywność

Kreatywność to nie to samo, co fantazja. To umiejętność stworzenia czegoś nowego w rzeczywistości, przy wykorzystaniu wyobraźni. I to jest dopiero przednia zabawa. Mam silne wrażenie, że takie zdolności właściwie każdy człowiek posiada od początku. Wystarczy spojrzeć na dzieci w piaskownicy, potrzebne im tylko parę patyków, piasek i trochę wody, żeby powstały dziwne budowle. Wszystkie dzieci rysują jak szalone i wyrażają w ten sposób siebie. Mamy naturalne pragnienie tworzenia.

Niestety dorastamy i wyrastamy z tego. I bardzo szkoda. Sam proces tworzenia jest bardzo ożywczy i przynosi wspaniałą energię, która rozświetla umysł. Naprawdę wzbogaca to codzienność i jest bardzo przyjemnym uczuciem.

Życie w teraźniejszości

Dzieci potrafią oddać się swoim zabawom bez reszty, zaangażowane w nie po czubki głów. Myśli dorosłego ciągle oddalają się od chwili obecnej. Łażą w przeszłość, tak jakby to coś mogło zmienić i się nią zadręczają. Wybiegają w przyszłość, często zamartwiając się potencjalnymi wydarzeniami, których jeszcze nie ma. Niestety tracimy w ten sposób teraźniejszość.

Niemalże wszystkie filozofie życia (jeśli nie wszystkie), twierdzą, że życie w teraźniejszości, jest kluczem do szczęścia. Dzieci mają to naturalnie. One w przeważającej mierze żyją chwilą.

Życie w teraźniejszości jest też warunkiem zobaczenia świata wokół nas w pełni, takim jakim ten świat w tej konkretnej chwili jest. Teraźniejszość to konkret. Ta zaśnieżona gałąź za oknem, ten człowiek obok ciebie, którego skóra pachnie w specyficzny tylko dla niego sposób, te sikorki na drzewie obżerające słoninę. Wszystko to dzieje się przed naszymi oczami teraz.

Co z tego wynika

Jest takie miejsce w Parku Skaryszewskim, które lubię bardziej od innych. To plac zabaw, na którym można znaleźć wysokie huśtawki. Wysokie huśtawki to takie, na których mogą z powodzeniem bujać się także dorośli. Jest z nich wspaniały widok na wielkie drzewa parku. Kiedy huśtam się tam, przypomina mi się jak miałam pięć lat i czasami w wakacje jeździliśmy do szkoły mojego ojca na wsi i tam huśtałam się w podobnym otoczeniu, patrząc również na ogromne drzewa. Jest we mnie dokładnie taka sama radość jaką odczuwałam wtedy. Widzę nogi na tle drzew i czuję jakbym mogła nimi dosięgnąć nieba. Jestem dorosła i przeszłam od tamtego czasu, gdy byłam pięciolatką, całkiem niezłą drogę. Dużo więcej wiem, moje myślenie obrośnięte jest faktami i doświadczeniami, ale wciąż jestem też tą pięciolatką, która majta nogami na tle nieba, patrzącą zachwytem na drzewa. Widzę je równie wyraźnie jak wtedy, tym razem jednak jestem bardziej świadoma ich niezwykłej złożoności. Czasami przechodzący ludzie rzucają mi niechętne spojrzenia typu – co ta stara krowa robi na huśtawce, ale nie przejmuję się tym, bo w tym momencie, jestem szczęśliwa. Bardzo lubię takie chwile.