Recenzje

Oskarowo: „Wszystko, wszędzie, naraz”

Do momentu obejrzenia „Wszystko, wszędzie, naraz” wydawało mi się, że „Top gun: Maverick” jest najlepszym filmem 2022 r., teraz nie jestem już tego aż tak pewna. Trudno porównywać te produkcje, bo to zupełnie inny rodzaj kina, ale nieprzypadkowo startują w tej samej konkurencji: nominowanych do oskarów za najlepszy film ubiegłego roku. „Top gun” robi ważenie jako blockbuster idealny i przykład majstersztyku filmowego rzemiosła. „Wszystko, wszędzie, naraz” to żonglowanie konwencjami i szaleństwo formy, ale co najważniejsze – jest to film ważny. „Top gun: Maverick”, gdyby nie powstał, właściwie nic by się nie stało. „Wszystko, wszędzie, naraz” jest odbiciem kondycji jednostki na początku XXI w., dlatego trzeba go zobaczyć.

Od strony formalnej „Wszystko, wszędzie, naraz” jest przedziwną hybrydą „Matrixa” i „Rick and Morty”. Ukłon w stronę „Matrixa” widoczny jest w scenach w urzędzie skarbowym – Waymond Wong raczej nie przypomina Morfeusza, ale każdy wielbiciel Matrixa rozpozna ten charakterystyczny, kucany krok Neo, między biurkami. Przeskoki miedzy światami i poczucie humoru, które nie wszystkim będzie odpowiadać, to z kolei „Rick and Morty”. Ta mieszanina daje efekt, który karze nam zastanawiać się, co spożywali scenarzyści żeby wymyśleć to wszystko. Z drugiej strony – żyjemy przecież w takiej poszatkowanej rzeczywistości nadmiaru informacji, ciągłych przeskoków z jednego zajęcia do drugiego, w gonitwie reklam i poklatkowych obrazków. To przerysowany obraz naszego przebodźcowanego świata, w którym wszystko jest wszędzie i naraz.

Jednak w przypadku tego filmu to treść, nie forma ma kluczowe znaczenie. Między migotaniem obrazków i przeskokami z jednego do drugiego świata, „Wszystko, wszędzie, naraz” jest przenikliwym portretem współczesnej jednostki i jej najbliższych relacji. Tak, jesteśmy zagubieni, spragnieni miłości i zrozumienia. W świecie, który wydaje się nie mieć sensu, a każdy twój gest jest bez znaczenia, tylko bliskie relacje, inaczej grupa wsparcia, może zapobiec skłonnościom autodestrukcyjnym. Po epidemii kondycja psychiczna społeczeństw nie przedstawia się różowo. Dramatycznie wzrosła liczba zwolnień wystawianych przez psychiatrów, quiet quitting czyli brak zaangażowania w pracę, bo właściwie po co? – to różne wersje tego samego problemu. Bez naprawy relacji, na życie z rosnącym poczuciem osamotnienia, także ludzi funkcjonujących w rodzinach, nie pomoże tabletka. To czego nam potrzeba obrazuje scena kulminacyjna w urzędzie skarbowym, kiedy to główna bohaterka przechodzi z trybu walki na tryb współpracy – na tym skończę żeby nie spoilerować. Potrzebujemy też więcej Waymondów Wongów przyklejających oczy zwykłym przedmiotom z pralni. Waymond może wydawać się naiwny, ale nie jest to prawdą. Dobrze wie co robi, a jego filozofia jest zbieżna z odkryciami neuropsychologii dotyczącymi roli nastawienia do rzeczywistości, w której żyjemy i możliwości przebudowy przebiegu ścieżek neuronalnych za pomocą zmian na poziomie percepcji, w celu poprawy kondycji psychicznej. Waymond próbuje być szczęśliwy.

Trailer może sprawiać mylne wrażenie, że „Wszystko, wszędzie, naraz” jest czymś w rodzaju teledysku o szybko zmieniających się klatkach, w którym chodzi o skakanie po multiuniwersum, ale tak naprawdę ten film jest moralitetem o jednoznaczny przekazie: przestańcie ciągle walczyć, zacznijcie się wzajemnie słuchać i współpracować, a może wielki bajgiel zwątpienia nie połknie waszego świata. „Wszystko, wszędzie, naraz” otrzymał najwięcej nominacji do tegorocznych oskarów, aż 11, zasłużenie. Potrzebowaliśmy tego filmu.