Przyroda zawsze znajdzie sposób, jak mawiali bohaterowie „Jurassic Park”. I rzeczywiście tak jest. Życie rozprzestrzenia się korzystając z każdej, najmniejszej nawet szansy. Znajduje sobie warunki w niespodziewanych miejscach, omija przeszkody, przejmuje kolejne terytoria. Jak wisienka przy naszej studni, która została przyduszona przez, nomen omen, kompletnie nieplanowana sosnę więc postanowiła uciec ze swojego stanowiska i rozsiała się tworząc w pobliżu cztery nowe, śliczne wisienki. Bardzo dobrze, bo małe, prawie czarne, słodkie i trochę cierpkie wiśnie z tego drzewka doskonale nadają się na nalewkę. Wszystko się przyda. Jak jasnota purpurowa, która w tym roku wyszła spod stodoły żeby pięknie zdobić obrzeża grządek podwyższonych. Jasnota posiada właściwości lecznicze. Ta niepozorna roślina ma zbawienny wpływ na przewód pokarmowy, działa też rozkurczająco i przeciwzapalnie, łagodzi bóle głowy i pleców. Podobnie, silne właściwości przeciwzapalne ma glistnik jaskółcze ziele, który jest rośliną wysoko cenioną w medycynie ludowej i sławnym pogromcą kurzajek. Podziwiam jaskółcze ziele także dlatego, że należy do roślin, które potrafią przetrwać nawet w wyjątkowo niekorzystnych warunkach. Jaskółcze ziele wybiera sobie miejsca, w których nic innego nie chce rosnąć: jałowe przestrzenie pod murami budynków, gruz czy połamana płytę chodnikową, mrugając przy tym wesoło żółtymi kwiatkami. Glistnik, ozdoba z przypadku. Tak jak niezapominajka, która zajęła sobie miejsce nieopodal ptasiej wiśni. Najpierw przybyły tam trzy kwiatki, a teraz jest już tam niebieska, urocza polanka. Ptasia wiśnia to też jest fenomen. Drzewo, które może się przydarzyć, bo często rośnie sobie dziko, również w lasach. Owocuje bardzo obficie, stąd nazwa, bo z tego powodu upodobały ją sobie ptaki. Owoce przypominają małe czereśnie, ale smak charakteryzuje specyficzna goryczka, która przypomina, że to drzewo, które potrafi wymknąć się ogrodnikom i rosnąć tam gdzie mu się żywnie podoba. Jak goździki brodate, które znajdują sobie do życia coraz to nowe miejsca w ogrodzie, żeby kwitnąć wszystkimi odcieniami różowego. Z roku na rok jest ich coraz więcej, tak samo jak stokrotek, przetaczników i koniczny. Pierwszego roku na tym siedlisku próbowałam zakładać łąkę kwietną i nic z tego nie wyszło. Teraz natura tworzy ją sama, powoli i konsekwentnie. Patrzę jak rozchodnik podpełza pod sosny zajmując coraz większy obszar i dziwię się skąd on się tam wziął, a to życie kwitnie, po prostu.
Życie zawsze znajdzie sposób. Wymiera i znowu powstaje. Rozrasta się mając choćby cień sprzyjających warunków. Świat przyrody, który znamy jest tylko jedną z możliwych wersji. Na naszej planecie najczęstszą przyczyną wymierania gatunków była, prawdopodobnie, wzmożona aktywność wulkaniczna. Największe wymieranie miało miejsce pod koniec permu, około 250 milionów lat temu i objęło około 95 % wszystkich gatunków. To wtedy z powierzchni planety zniknęły wielkie paprocie i skrzypy, które teraz są paliwem kopalnym zwanym węglem. Najbardziej znane jednak jest wymieranie kredowe, sprzed 66 milionów lat, które zmiotło z powierzchni planety dinozaury. Królestwo gadów przestało istnieć, ale dzięki temu na scenę wkroczyły ssaki. Człowiek, który uważa się za koronę stworzenia pojawił się dopiero 2, 5 mln lat temu, co w historii planety jest zaledwie chwilką. Dinozaury władały ziemią 160 milionów lat, w porównaniu do tego człowiek to pikuś. To dobra myśl na rzecz pracy nad redukcją ego. Nawet nasze bomby nuklearne nie zniszczą życia. I tak się odrodzi.