Recenzje

„Civil war” zmusza do myślenia

„Civil war” zmusza do myślenia. Dobre filmy poruszają, zostawiają pytania, inspirują do analizy zjawisk, o których opowiadają. To jest właśnie przypadek „Civil war”. Wprawdzie nie wbił mnie w fotel jak obiecywały recenzje, ale na pewno zapamiętam ten film.

Przede wszystkim, aktualność tematu, niestety, jest wysoka. Świat balansuje na krawędzi momentu, w którym wszyscy rzucają się sobie do gardeł. „Civil war” pokazuje jak to wygląda z bliska. Oczami fotoreporterów wojennych widzi rozpadający się świat. Świat niespokojny, gdzie za każdym zakrętem spotkać cię może przypadkowa śmierć. Właściwie, jest kroniką przypadkowych śmierci. Życie wygrywa ten, kto w danej chwili miał szczęście je wygrać. Sposób pokazania nam tego, zakłada maksymalne zbliżenie do tematu więc w kinie z dużym ekranem czujesz się jakby ta bomba wybuchała tuż obok ciebie. Hiperrealistyczne kadry, ujęte na sposób reporterski, zmieniają się w poetyckie wręcz zdjęcia, szczególnie odchodząc w panoramę. Panoramy są w tym filmie wyjątkowej urody: panoramy miast, równin, zgliszczy, rzeki nad którą lecą helikoptery. Te ostatnie przypominają znakomite zdjęcia do „Helikopter w ogniu”, za które Sławomir Idziak dostał oskara. „Civil war” też jest dobry wizualnie. Widzę wciąż przed oczami kadry z tego filmu: Lee Smith robiącą zdjęcie pobojowiska, którą w tym samym momencie fotografuje Jessie, płonący las, Lee i Jessie wpisane w kubistyczną bryłę budynku.

Film jest oczywiście drastyczny, jak to wojna. Najbardziej drastyczna scena, wiele mówi o skrajnym nacjonalizmie, orientacjach rasistowskich i chęci dominacji nad drugim człowiekiem. Powyższe ilustruje drugoplanowa rola Jesse’go Plemonsa, która jest bardzo dobrą drugoplanową rolą. Wracając z kina rozmawialiśmy o tej scenie, o tym, że powinni zrobić inaczej od samego początku i, że inaczej, by się to skończyło. Dobrze to świadczy o filmie, że wychodzi razem z widzami z kina, wiozą go ze sobą do domu. Tu trzeba powiedzieć jednak jasno, że nie jest to film lekki, łatwy i przyjemny, przy którym luzujesz się po pracy. Raczej trudno się przy nim wyluzować, zwłaszcza, że wojna jest tuż za naszą wschodnią granicą.

„Civil war” jak tutuł wskazuje, dotyczy wojny wewnętrznej, ale nie ma różnicy. Lee Smith, wojenna fotograf, widziała już wszystkie wojny. Trudno nie zdawać sobie pytania, jak to możliwe, że wciąż trwają, skoro dobrze wiemy jak to wygląda. Trudno się dziwić dylematom Lee. Kirsten Dunst jest bardzo wiarygodna w tej roli. Akurat mam do niej słabość, ze względu na 'Wywiad z wampirem”, kiedy to była bardzo utalentowaną i bardzo młodą młoda damą. Wciąż jest damą, tyle że dojrzałą. Damą, która nie boi się wyglądać na trochę mniej ładną, na kobietę, która sporo przeżyła, może mieć parę kilogramów więcej i zmarszczki, skoro w oczach ma świadomość tego, kim jest. Na docenienie zasługuje też Wagner Moura jako Joel, pozornie niemalże niefrasobliwy, a tak naprawdę bardzo serio. I Stephen McKinley Henderson również, jako Sammy, obdarowany bezbłędnym instynktem. Scenariusz dawał duże możliwości aktorom, a oni je wykorzystali.

To zdecydowanie nie były zmarnowane dwie godziny w kinie.