Listki brzozy wchodzą do domu. Układają się we wzory na podłodze w holu i kuchni. Żółte znaki przemijania. Emisariusze jesieni, delikatnie wybijający rytm memento mori. Krótkie dni, długie wieczory. Jesienne melancholijki.
Patrzę jak spadają ostatnie liście z czereśni. Nic tego nie zatrzyma. Żaden grobowiec, solidnie pobudowany, na pół cmentarza, nie pomoże. Kolej rzeczy mknie po wyznaczonych torach. Bardzo to uspokajające, patrzeć jak natura zasypia na zimę. W tym roku to powolny proces. Trawa jest wciąż zielona, bzy wypuściły pąki, jeszcze rośnie koper, rukola, ale drzewa są już prawie nagie, sikorki przylatują na przeszpiegi, wiewiórka gromadzi zapasy – widać, że idzie zima. Nie śpieszy się. Nieuniknione może sobie pozwolić na marudzenie. Niedługo wstaniemy, a trawnik pokryty będzie szronem.
Na razie o poranku snują się mgły. Mgła zawsze jest tajemnicza, nigdy nie wiadomo co wyjdzie z mgły. Kryją się w niej duchy i wspomnienia. Jednak lubi się mgłę. Mgła szepcze żeby się nie śpieszyć, zaprasza cicho na fotel, na kanapę, otwiera perspektywę na kocyk i kakao w przytulnym domu, który chroni przed zimną wilgocią.
Nie ma lepszego czasu na czytanie książek. Wieczór zapada szybko, można bez wyrzutów sumienia odpuścić ogrodowe prace i zagłębić się w lekturę „Pory mgieł” z serii Sandman, która czekała właśnie na ten czas. Wpisuje się w niego doskonale, bo Sandman też się zmienia, jak ogród jesienią. Nawet Nieskończeni nie są wiecznie tacy sami. I dlatego można uważać, że przemijanie nie istnieje, jest jedynie zmianą.
Photo by Przemysław Kruk