Dla każdego wielbiciela fantasy „Pierścienie władzy” musiały być wydarzeniem godnym odnotowania. Wyszło jak wyszło. Tolkieniści byli rozczarowani, delikatnie rzecz ujmując. I trzeba przyznać, że mimo sporego potencjału, serial był nierówny. W każdym razie, to „Pierścienie władzy” miały być królem seriali fantasy w tym roku. I niespodzianka. Nie są. Bo „Williow” cieszy bardziej.
„Willow” miał być dla Disneya otwarciem nowej karty. Wiadomo, odcinanie kuponów od Marvela musi się w końcu wyczerpać. „Willow” to wyjście w świat fantasy, tak lubiany przez widzów, w dodatku w bardziej familijnym stylu. Pomysł dobry, ale szczególnie w przypadku odgrzewanych kotletów, może być trudny w wykonaniu. Jednak Disney nie zawiódł. Po pierwszych trzech odcinkach jestem tą produkcją zachwycona. To serial fantasy dokładnie taki, na jaki czekałam. Twórcom udało się uniknąć pułapki jaką byłoby bazowanie wyłącznie na sentymencie do filmu z 1988 r. Wielu widzów skusi powrót do świata uroczej bajki „Willow”, w której karzeł, królewna i awanturnik pokonują złą królową Bavmordę, ale trzeba jeszcze sprawić żeby w nim zostali. To, że w jeden wieczór połknęłam wszystkie dostępne odcinki, świadczy o tym, że ta sztuka się udała. Zaryzykuję nawet tezę, że „Willow” może być najlepszym serialem fantasy ostatnich lat.
Gdzie więc ukryty jest klucz do sukcesu? Moim zdaniem jest nim prostota. „Pierścienie władzy” wprowadzają trzy płaszczyzny akcji. „Wiedźmin” jest tak skomplikowany fabularnie, że po pierwszym sezonie powstawały teksty tłumaczące o co w tym w ogóle chodzi. A „Williow” opiera się na klasycznym scenariuszu fantasy: drużyna barwnych postaci wyrusza w drogę w określonym celu i w tej drodze przeżywa rozmaite przygody. Nic więcej. Bez żadnego kombinowania, niepotrzebnych dygresji i innych wygibasów. Na takim schemacie zbudowana jest powieść fantasy wszechczasów czyli „Władca pierścieni”. Dopiero pod koniec drugiego tomu „Władcy Pierścieni” Drużyna Pierścienia rozpada się i tworzą się oddzielne wątki. Prowadzone są one jednak klarownie i konsekwentnie, a nie latają bez składu i ładu mnożąc się dla samego mnożenia. Mam nadzieję, że „Willow” również będzie podążał tą drogą. Pierwsze trzy odcinki dają na to nadzieję.
Bardzo mocną stroną tego serialu jest konstrukcja postaci i sposób ich zagrania. Jestem pod wrażeniem jak szerokie spektrum przeżyć jest w stanie przedstawić Warwick Davis w roli Willowa. Można być zaskoczonym niejednoznacznością tej postaci i tym jak realistycznie nakreślona jest rzeczywistość po pokonaniu Bavmordy. Zwycięstwo jest tylko początkiem. Potem trzeba jeszcze rządzić zdobytym królestwem i podejmować trudne decyzje. Równie ciekawa jest też postać królowej Sorshy. Miło, że Joanne Whaley wraca do roli, szkoda, że brakuje Madmartigana. Poznajemy królową uginająca się pod ciężarem odpowiedzialności, szorstką i do bólu rozsądną. Stawia ją to w ciekawym kontraście do jej dzieci, bo Kit i Airk zdają się nie brać swoich powinności poważnie. Na odnotowanie zasługuje Damsey Bryk w roli Airka. Jego pozorna lekkomyślność i urok dandysa z komicznym rysem bawidamka, są po prostu cudne. Także panna kuchenna okazuje się być postacią niebanalną, podobnie jak książę Graydon Hastur, który już jest moją ulubiona postacią. Trudno też nie lubić łotrzyka Thraxusa Boormana, który robi tutaj trochę za zastępstwo za Madmartigana i naprawdę daję radę. To zdecydowanie jest drużyna, w której towarzystwie chętnie będziemy przeżywać przygody.
W dodatku wizualnie serial jest przepiękny. Pyszne ujęcia plenerów, efekty specjalne, na których Disney wyraźnie nie oszczędzał. Plan otwarcia Disneya na nowe terytoria, które widzowie pokochają, jak na razie, należy uznać za wykonany. Bardzo mnie cieszy ta produkcja, szczególnie zimą, która sprzyja baśniom.