Relacje

Fallout, Oppenheimer i bomba atomowa

Od jakiegoś czasu kołacze mi się po głowie temat bomby atomowej. Może dlatego, że Rosja, która jest mocarstwem atomowym, znowu stała się wroga. Może dlatego, że bomba atomowa pojawiła się ostatnio w różnych odsłonach w przestrzeni kulturowej. W każdym razie, wraca jako reminiscencja obrazu z dzieciństwa. Ten obraz to znane zdjęcie przedstawiające grzyb atomowy nad Hiroshimą. Zobaczyłam je pierwszy raz jeszcze w przedszkolu, w książce do nauki religii mojego brata. Poniżej było równie znane zdjęcie z Wietnamu: 'Napalm gril” Nicka Uta. Rozdział w książce traktował o skutkach wojen. W ten sposób atomowy grzyb wbił mi się w pamięć. A teraz powrócił.

„Oppenheimer” Christophera Nolana, chyba najbardziej oskarowy film tego roku, dobrze obrazuje istotę wyścigu zbrojeń – musimy wymyślić najbardziej skuteczne narzędzie zagłady zanim „oni” to zrobią. Tak wygląda droga konfliktu, licytacja w typie, kto przyłoży bardziej, komu uda się zniszczyć więcej. W końcu, idąc tą drogą skonstruowaliśmy broń zagłady totalnej. Gdyby nie zrobił tego zespół Oppenheimera, zrobiłby to ktoś inny. Nie potrafimy się zatrzymać. Resztę życia, po bombie atomowe, jej twórca spędził na walce o deeskalację zbrojeń i zatrzymanie budowy atomowych arsenałów. Bomby zrucone na Hiroshimę i Nagasaki zabiły od razu 80 tysięcy ludzi, szacuje się, że liczba ofiar, uwzględniając zmarłych od wskutek promieniowania wynosi 400 tysięcy. Tak wykorzystujemy wyższe funkcje poznawcze, które zawdzięczamy rozwojowi kory mózgowej. Podobnie jak Nolan w „Oppenhaimerze”, temat ludzkiego geniuszu, który jest również geniuszem destrukcji, eksploruje w jednej ze swoich dwóch ostatnich książek, Cormac McCarthy. Jego „Stella Maris” pokazuje genialny umysł bohaterki książki – naukowca pracującego przy projekcie Manhattan, balansujący na granicy, która oddziela tworzenie od dekompozycji. Bomba atomowa jest dekompozycją totalną.

Świetną ilustracją skutków totalnej wojny atomowej jest serial „Fallout”. Nie doceniłam początkowo tej produkcji, uważając, że wysyp pozytywnych recenzji, jest zasługą wielbicieli gry. Nic bardziej mylnego. Serial jest na bardzo wysokim poziomie, bardzo dobrze zrealizowany i dopracowany w każdym calu. Rzeczywistość po wojnie atomowej jest już w dużej mierze odjazdem w stronę fantazji, ale obraz atomowej destrukcji jest nie tylko spektakularny, ale też bardzo rzeczywisty. Cały świat był o krok od takiego scenariusza, kiedy w 16 września 1983 r. system ostrzegania ZSRR przed atakiem atomowym, zasygnalizował wystrzelenie pocisków przez USA. Na szczęście dyżur pełnił wtedy podpułkownik Stanisław Pietrow, który teoretycznie powinien zareagować. Szczęśliwie, Pietrow okazał się być właściwą osobą na właściwym miejscu. Na podstawie swojego doświadczenia przyjął, że wskazania musza być błędne i odstąpił od procedury wystrzelenia pocisków. Dobrze, że na kluczowym stanowisku znajdował się zawodowiec o stalowych nerwach bo mogło się to skończyć atomowym falloutem. Dostał w nagrodę naganę i odsunięcie od służby, ale i tak pozostaje osobą, która prawdopodobnie ocaliła największą liczbę ludzkich istnień w historii.  Nie uczyłam się o nim w szkole, nie było w podstawie programowej, a powinnam. Zasługuje na film bardziej niż Oppenghaimer.

Możemy mieć tylko nadzieję, że kiedy nadejdzie moment na decyzję, czy nacisnąć ten „przycisk”, będzie ją podejmował ktoś na miarę Stanisława Pietrowa. Niestety znowu wstały sny o potędze i imperialne rojenia rozdmuchanego ego, już dawno nie byliśmy tak blisko tej chwili. A kiedy zobaczymy grzyb atomowy, to będzie jak w „Fallout”, jeżeli jest większy niż nasz podniesiony do góry kciuk, nie będzie sensu uciekać i żaden plecak taktyczny nam nie pomoże. Tym razem sny o imperium mogą nas kosztować wszystko.