Recenzje

„Fundacja” – początek pierwszego sezonu robi wrażenie

Mamy rok obfitości w zakresie ekranizacji klasyków literatury SF. Najpierw „Diuna”, teraz „Fundacja”, niedługo będzie też premiera kolejnego sezonu „Expanse”.  Trailery „Diuny” i „Fundacji” rozbudziły apetyty. Nie wiem jak  w przypadku „Diuny”, ale „Fundacja” nie zawiodła oczekiwań. Pierwsze dwa odcinki przedstawiają się spektakularnie.

Cykl „Fundacja” Isaaka Asimova to dzieło monumentalne. Wizja reżysera odpowiadać musi rozmachowi pierwowzoru. Na razie, po dwóch odcinkach premierowych, należy stwierdzić, że tak też się stało. Wizualnie serial zapiera dech w piersiach. Trudno nie patrzeć ze zdumieniem na skalę przedsięwzięcia, zdając sobie sprawę, że jest to przecież produkcja czyniona dla platformy internetowej. Jest wspaniałym przykładem rozwoju możliwości platform jeżeli chodzi o sztuki wizualne. Nieprzypadkowo coraz więcej nagród trafia do produkcji, które tworzone są przez platformy właśnie. Efekty specjalne nie ustępują filmom przeznaczonym dla kin, a jest to przecież „jedynie” serial. Widać, że nie szczędzono sił i środków, że zacytuję klasyka z „Jurassic Park”. Zdumiewające, jak te zmiany dokonują się na naszych oczach. Aż można zacząć wątpić w świetlaną przyszłość tradycyjnego kina.

„Fundacja” oferuje nie tylko znakomita formę, ale także ekscytującą treść. Fabuła to emocjonalny rollercoaster, wbijający w fotel, zaskakujący, nieodparcie wciągający. Od momentów lirycznych przechodzi gładko w sceny akcji i wszystko jest tu spójne, dobrze poskładane. Nieśpiesznie odkrywane są kolejne karty, budujące uniwersum zdarzeń. Odnoszę też wrażenie, że twórcy serialu przywiązywali wagę do najmniejszego nawet szczegółu. Całe przedsięwzięcie jest jak mozaika mieniąca się barwami, jak malowidło w głównym holu pałacu Imperium. Pierwszy rzut oka powoduje zadziwienie, ale wiadomo też, że dalej kryją się tajemnice, które zostały jeszcze do odkrycia. Następne odcinki to będzie ekscytujący proces unboxing. Mam nadzieję.

Nie zawodzi również obsada. Zacznę od magnifico Lee Pace w roli Brata Dzień, jednego z trzech wcieleń Imperatora: Lee Pace zdaje się być stworzony do roli króla. Znakomity jako Thranduil w „Hobbicie”, jako Brat Dzień przebił rolę władcy elfów dokumentnie. Monolog w drugim odcinku powodował we mnie dreszcze na skórze. Była to kwintesencja tyranii, która usprawiedliwia sama siebie. Patrząc na te sceny, trudno nie widzieć, jak bardzo George Lucas inspirował się „Fundacją” tworząc „Gwiezdne wojny”. Sama koncepcja jednego władcy w trzech osobach, który występuje niczym Bóg w trzech postaciach, jest intrygująca, a wykonanie zasługuje na oklaski, zwłaszcza, że Brat Zmierzch (w tej roli Terrence Mann) również jest wyśmienicie zagrany. Dodatkowo, postępujące oddalanie się tych dwóch wcieleń od siebie, podkreślające odmienność różnych faz życia człowieka – jego dojrzałości i schyłku, skłania do refleksji. Intymne flirty Brata Zmierzchu ze śmiercią, jego zamyślenie, odchodzenie w cień, w porównaniu z siłą Brata Dnia i jego bezkompromisowością, są jak wydobywanie różnych dźwięków z tego samego instrumentu, fascynujące. Dla porządku dodam tylko, że Jared Harris oczywiście bardzo dobrze sprawdza się jako Matematyk Hari Seldon, ale Jared Harris to aktor o tak dużej dojrzałości warsztatowej, że nie jest to niespodzianką. Urocza jest Lou Llobell jako Gaal, ale tutaj wypadałoby trochę poczekać na rozwój sytuacji, na razie wydaje się dość jednostronna w byciu siłaczką, gdziekolwiek się nie pojawi. Na uwagę zasługuje też Laura Birn jako Demerzel – mam przeczucie, że ta postać ma spory potencjał.

W każdym razie – warto sięgnąć po „Fundację”, nie tylko w oczekiwaniu na widowisko efektów specjalnych, ale też pretekst do analizy mechanizmów władzy i wpływu jednostek na historię, w tym przypadku, niebagatelnego. Zaintrygowana, czekam na więcej.