Jak pisał Cyceron: historia magistra vitae est, czyli historia jest nauczycielką życia i zaiste jest to prawda. Teraz czytając książki z tego zakresu widzę wyraźnie jak wiele odniesień do współczesnego życia można znaleźć w przeszłości, ile istotnych i pomocnych wniosków ukrywa się w tzw. pomroce dziejów. Rozwijamy się, zmieniamy, ale wciąż nasze żądze, uczucia i emocje są podobne, a to one wpływają przecież na bieg wydarzeń. Niestety nauczanie historii częstokroć sprowadza ją do nudnych godzin wysiedzianych w szkolnej ławce. Szkoda, bo to przedmiot, który może mieć istotny wkład w rozwój młodej jednostki.
Niestety. Zamykanie historii w datach jest jej zabijaniem. Historia to nie daty, które trzeba wykuć na pamięć, a procesy, które mają swoje przyczyny, skutki i wpływ na naszą rzeczywistość. To wszystko znika z koniecznością wykucia na blachę wszystkich ważnych dat od chrztu Polski począwszy, skończywszy, bo ja wiem, na katastrofie Challengera. Żmudne wbijanie do głowy cyferek przedkłada się nad zrozumienie uwarunkowań gospodarczych i społecznych właściwych konkretnym epokom. Umykają przemiany kulturowe i ich znaczenie, a zostają 1410 r. (tę datę znają wszyscy), 1683, 1492 i inne. Znika gdzieś kontekst, a zostają suche dane. To co istotne czyli tło kulturowe i etap rozwoju człowieka zasypuje trylion dat, które trzeba wkuć. Skutki i przyczyny krucjat na przykład, też najlepiej ująć w punktach i wyryć na blachę recytując bezrefleksyjnie podyktowane przez nauczyciela zdania. Trudno mieć jednak pretensje do nauczycieli, uzależnionych od wyrobienia mitycznej podstawy programowej. Tylko, że wszystkie dane takie jak daty można sprawdzić, w końcu nigdy nie mieliśmy tak łatwego i szerokiego dostępu do informacji, ale zrozumienie procesów, nauka analizy, dla której historia jest świetną bazą i wnioskowania, czego nie da się sprawdzić w google, umykają. A właśnie to są narzędzia, które często wykorzystuje się w dalszej pracy. Możesz znać fakty, ale to niewiele jeżeli nie rozumiesz ich znaczenia.
Fiksacja na datach w historii może powodować zniechęcenie do niej. Na przykład rozbicie dzielnicowe Polski to jest okres, który przyprawić może o ból głowy. Wszystkie te daty wstąpienia i zstąpienia z takiego czy innego tronu, ilość dzielnic i dziedziców, kompletne szaleństwo. To jest chyba koszmar większości uczniów. Tymczasem okres rozbicia dzielnicowego, po pierwsze był procesem występującym nie tylko na naszym terytorium i istotnym etapem zawiązywania się państw narodowych, ale jest też fascynującą opowieścią pełną namiętności i walk, lepszych czasami niż te z „Gry o tron”. Wystarczy przytoczyć przypadek krwawej łaźni w Gąsawie, podczas której Leszek Biały zginął, a Henryk Brodaty ledwo uciekł z życiem, tylko dlatego, że rycerz Peregryn z Wiesenburga zasłonił go własnym ciałem. Natomiast sam testament Krzywoustego jest przecież wynikiem jego krwawych doświadczeń bratobójczej walki o tron. Dramaturgia tych wydarzeń jest potężna. Cała ta opowieść ginie jednak pod stosem dat, które i tak zostaną zapomniane po pół roku od ich przyswojenia. Ważna jest w historii orientacja w terenie jeżeli chodzi o daty, kiedy co i gdzie mniej więcej miało miejsce, ale tępa fiksacja na nich prowadzi dokładnie donikąd. Żadna wtedy z historii nauczycielka życia, tylko nauczycielka dat. Szkoda.
Zdjęcie: Alegoria historii na obrazie Nikolaosa Gyzisa pochodzącym z 1892 r. Autor: Nikolaos Jizis [Public domain], Wikimedia Commons