Recenzje, Relacje

O dobrych książkach

Właśnie zaczęłam czytać „Była sobie rzeka” Diane Setterfield. Od pierwszych stron ta książka uwodzi. Oznajmia nam, właściwie bezpośrednio, że wpisuje się w tradycję snucia opowieści. Zaprasza do sali biesiadnej, gdzie przy ogniu gawędziarz malował żywymi barwami historię, budząc ciekawość i zadziwienie słuchaczy. W ponurą, zimną noc wnosił blask życia inspirujący zgromadzonych. Zapatrzeni, z pół otwartymi ustami, słuchają jak zaczarowani unoszących się w powietrzu słów. Aż otwierają się drzwi i nowa opowieść objawia się tu i teraz. W końcu życie pisze najlepsze scenariusze.

„Była sobie rzeka” płynie gładko, meandrując jak Tamiza, wokół której toczy się narracja. Należy do tych książek, od których trudno się oderwać, ale też takich, których nie chcesz skończyć. Intryguje, tworząc napięcie przez niedopowiedzenia i tajemnice. Tak kiedyś guślarze zaklinali swoją widownię. „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie…”. Książka jest świadoma samej siebie, wplatając się w niekończącą się opowieść, którą tworzy ludzka wyobraźnia. Tak Grecy musieli słuchać Homera opowiadającego o przygodach Odyseusza.

Takie książki wcale nie zdarzają się często. Książki, za którymi idzie się wytrwale czekając na następne słowo, na uchylenie zasłony, rozwiązanie. Diane Setterfield jest wirtuozem słowa – nie epatuje jednak swoimi umiejętnościami lecz podporządkowuje je logice opowieści. Jej słowa ożywają i zmieniają się w obrazy – łatwo wizualizuje się „Była sobie rzeka”. Postaci szybko stają się znajomymi, jakbyśmy słuchali o ludziach żyjących tuż obok, mimo że historia umieszczona jest w XIX w.

„Była sobie rzeka” sprawiła, że poczułam żal za czasami gdy telewizja tak bardzo nie zdominowała naszego życia. Obraz jest teraz głównym medium opisującym świat. Internet też opiera się w największym stopniu na obrazie. Jednak to słowo, nie obraz, pozostawia miejsce na własną wizję przedstawianego świata i pozwala pracować wyobraźni, która jest źródłem kreatywności. Gdybyśmy wszystko dostawali zawsze w gotowej wersji, nie byłoby miejsca na twórczość. Ekran jest też samotniczy, jednostkowy i indywidualny. Brakuje takich miejsc jak „Gospoda pod Łabędziem” gdzie wokół słuchania historii tworzyła się wspólnota, a celem odwiedzin było bardziej to, by być razem niż się zalać w trupa. Miejsc gdzie człowiek może się zasłuchać i oderwać od codziennych trosk razem z innymi ludźmi tuląc się do ognia. Taki klimat można poczuć czytając „Była sobie rzeka’. Dobre książki tak potrafią.