Recenzje

„Sandman” czaruje

Kiedy wybrzmiał ostatni kadr – zostałam w pustce. Jakbym obudziła się ze snu. Dzieła sztuki są może właśnie takim Śnieniem na jawie. Niektóre z nich zdolne są przenieść nas w swój świat kompletnie. Taki walor mają najlepsze z nich. „Sandaman” należy do takich dzieł.

Nie przywykliśmy do postrzegania serialu jako dzieła sztuki. Telewizja nie odnajduje się w panteonie starożytnych Muz. Kino właściwie awansowało już do tego zaszczytnego grona, ale jego młodsza siostra wciąż traktowana jest po macoszemu. Podobnie jest z komiksem. Ten w ogóle, długi czas, traktowany był przez mainstream jako pośledni gatunek. Tymczasem komiks potrafi być fantastycznym wyrazem kreatywności. Forma komiksu układa obraz w galerię kadrów. Jest analizą wizji i syntezą treści. A „Sandman” uznawany jest za jedną z najlepszym serii graficznych na świecie. Zarówno pod względem fabularnym jak i rysunkowym. Twórcy serialu oddali tej serii zasłużony szacunek odbijając kadry, momentami, jeden do jednego, ożywione wynosząc jednocześnie na nowy poziom. Sandam w pozycji embrionalnej w magicznym kręgu, królestwo piekieł, Sadman w ruinach pałacu, powrót Zielonego Zakątka… Ten serial jest tak piękny, że chwilami oko jest aż zmęczone podążaniem za zmysłowymi wrażeniami. Dodatkowo, uważne śledzenie formy i jej wszystkich elementów składowych nie jest możliwe przy takim zagęszczeniu fabularnym jakie oferuje „Sandman”. Zapewne dopiero drugie podejście do serialu pozwoli na pełne uczestnictwo w tym przepychu piękna.

W samym sercu tego świata żyje Sandman. Jest postacią, wokół której ogniskuje się całe uniwersum, więc dobór odtwórcy głównej roli musiał być dla tego przedsięwzięcia kluczowy. Zdarza się, że aktor tak dalece skleja się z tworzoną przez niego postacią, że nie sposób wyobrazić sobie kogoś innego w danej roli. Tak jest w przypadku Johnnego Deppa i Jacka Sparrowa. Chrisa Hemswortha i Thora. Jasona Mamoa i Aquamana. Tom Sturridge urodził się żeby zagrać Sandmana. Ciało wyrzeźbione w kształt tej postaci. Głos jakby dobiegający z otchłani. Powaga i lekkomyślność Snu. Bez niego nie zagłębilibyśmy się w Śnienie tak dalece, by znikły ramy otaczającej nas rzeczywistości, zwanej realną.

„Sandman”, jeżeli dasz się mu poprowadzić, czyni widzowi to do czego zdolne są jedynie najlepsze dzieła sztuki – dokonuje wyrwania z realności i przeniesienia do świata alternatywnego. Wyobraźnia tworząca „Sandmana” działa tutaj tak silnie, że kreowanemu światu daje prawie przymiot realności. Przez jakiś czas odbiorca żyje w świecie poza jego czasem i przynależną temu czasowi przestrzenią. Takie wyjście poza codzienność jest nam potrzebne żeby wrócić lepiej przygotowanym na jej wyzwania. W świecie „Sandmana” nie musimy martwic się rachunkiem za prąd. Sandman toczy właśnie pojedynek z Lucyferem podróżując przez Wszechświat, a my razem z nim jako niemi obserwatorzy, zachwyceni tym Snem.

„Sandman” udowadnia, że nadszedł najwyższy czas, aby serial i komiks dołączyły do panteonu Muz. Do tej pory za największe osiągniecie artystyczne Netflixa uważałam „Miłość, śmierć i roboty”, szczególnie po trzecim sezonie, ale aktualnie – Sen skradł całe show, Sen rządzi.