Zastanawiam się czy Netfix planując „Stranger Things” spodziewał się popularności na tak ogromną skalę? Historia wydarzeń w miasteczku Hawkins, pełna potworów z równoległego świata, supermocy i rządowych tajemnic, oczarowała cały świat. Co więcej, od katastrofy może nas ocalić jedynie grupa nerdów. Znamy ten klimat. Jak „Goonies” XXI w., ze szczyptą KGB, „Dungeons and Dragons” i urodą lat 80 – tych. Wszystko podrasowane w duchu postmodernizmu.
„Be running up that road, be running up that hill…”. Poziom serialu wzrasta z sezonu na sezon. Wszystkie były dobre, począwszy od pierwszego, ale 4 jest nieziemski. Tak silne wrażenie wywarł na nas ostatnio tylko pierwszy sezon „Detektywa”, a to już było dawno temu. W starożytnej Grecji widzowie odwiedzali teatry żeby doświadczyć khatarsis[1]. Sezon 4 idzie wysoko. I jak w dobrej sztuce, składa się na to wiele elementów uwalniających się w punktach kulminacyjnych. Scena pierwszego opętania Max na cmentarzu, śmierć Papy, śmierć Eddiego, pojedynek Eleven i Vecny, rozmowa Dustina z wujem Eddiego. Tym sezonem „Stranger Things” w pełni zasłużył na miano jednego z seriali wszechczasów. Stał się esencją samego siebie.
Sezon 4 – skoncentrowane, spakowane w głębię „Stranger Things”. Bohaterowie ewoluują razem z serialem. Sposób pokazania ich emocji i przeżyć sprawia, że postrzega się ich właściwie jakby byli żywymi, prawdziwymi ludźmi. Internet wyświetla portrety Max, Eddiego, Eleven, Hoppera jakby w oderwaniu od faktu, że są aktorami, jakby postacie zaczęły żyć życiem samoistnym, jakimś innym rodzajem egzystencji czy obecności. Naprawdę strasznie byśmy nie chcieli śmierci Max… Widzieliśmy jak te dzieci dojrzewają na naszych oczach. Niektóre przemiany są zaskakujące. Will zmienił się praktycznie nie do poznania i trochę zgrzyta, kiedy zachowuje się w taki sposób jakby wciąż był tym niewinnym chłopcem z pierwszego sezonu, co kompletnie nie pasuje do jego obecnej aparycji. Ciekawe, że najbardziej wyprzystojniał Lucas, którego bym o to nie podejrzewała. Świetne jest poprowadzenie postaci, szczególnie ulubieńca wszystkich: Steve’a oraz Nancy, która ze szkolnego prymusa zmienia się w przywódcę małej armii. Dziecięca obsada dojrzała też aktorsko. Wyróżnia się Sadie Sink i Millie Bobby Brown, ale reszta towarzystwa też daje radę. Rozwój serialu widoczny jest nawet w przemianie Łupieżcy umysłów – nawet on dojrzewa, również do tego żeby się ujawnić, pokazać swoją twarz. Ten sezon najbardziej też wkracza w sferę psychiki. Uwidacznia walki w głowie. Najlepszym przykładem są zmagania Max z Vecną. Każdy ma swoje demony. „Stranger Things” pokazuje mechanizmy ich działania. Vecna wykorzystuje traumy Max i jej najtrudniejsze przeżycia żeby nią zawładnąć. Uciekając przed śmiercią, którą oznacza przegrana w walce rozgrywającej się w strefie jej psychiki, ratuje się muzyką, próbuje ukryć się w radosnych wspomnieniach. To są metody, które pomagają w każdym psychicznym zmaganiu, czy dotyczy to stanów depresyjnych, czy lękowych. Prawie każdy z nas, choć raz, musiał zmierzyć się z Vecną w swoim umyśle, dlatego ten sezon trafia mocniej – bo mówi więcej, też o nas samych.
W dodatku przejścia na Drugą Stronę zmieniły się w czystą „Alicję w Krainie Czarów”: „Really: a memory within memory?”, „Really: a dream within a dream?”. Malarstwo symboliczne i „Incepcja” w jednym. Jednocześnie w warstwie fabularnej serial wciąż oferuję historię, którą tak lubimy, o tym że rodzinę można stworzyć z różnorodności, że największą wartością jest drugi człowiek, nasz bliski, i kiedy mamy wsparcie – możemy przetrwać wszystko. Chcemy w to wierzyć. A urodą tego horroru jest też jego familijny klimat, jak z seansu z mojego dzieciństwa, kiedy to na jednym z dwóch dostępnych kanałów telewizyjnych, w niedzielę, puszczali kino familijne od Disneya. „Stranger Things” uruchamia wszystkie nasze sentymenty, dzieci tamtych lat.
Od trzech tygodni chodzę ze ścieżką dźwiękową ze „Stranger Things” w uszach. Robi klimat. Muzyka perfekcyjnie wyraża każdą z kluczowych scen: „Separate ways” w scenie wyjazdu ekipy na bitwę z Vecną, „Running up that hill” żeby wyjść z doliny Vecny, „Master of puppets” podczas ucieczki Max. Chyba obejrzę wszystkie sezony od początku. Dobre na lato. Bardzo dobre.
[1] według poetyki Arystotelesa: stan polegający na wyzwoleniu się od uczuć strachu i litości dzięki intensywnemu przeżyciu przez widza tragedii ukazującej heroizm ludzki