Kiedy przejdą już sztormy i skończą się biegi, przychodzą spokojne popołudnia. Deszcz jednostajnie szumi za oknem, niebo jest szare. Nic nie trzeba, co najwyżej można. Szczęsny czas. Świat dookoła wali się jakby mniej. To też przeminie.
„Jak łzy w deszczu”. Czy ja również muszę oglądać statki powietrzne ogarnięte ogniem? Rzeczy, które nie przyszłyby nam do głowy? Ciężkie czasy. Ojciec się cieszy, że przeżył całe swoje życie w pokoju. Nie licząc dzieciństwa podczas wojny, oczywiście. Też bym tak chciała. Na razie jednak jestem tu i teraz. Gdzie wojny jeszcze nie ma. Gdzie jest ogród i deszcz. W chwilowej bańce spokoju. Wdzięczna, że wciąż jest to możliwe.
Teraz, po tych deszczach, ziemia w końcu weźmie wystarczającą ilość wody żeby wszystko rosło i rodziło. Rok wojny okazał się być rokiem obfitości i owoców jest zatrzęsienie. Nawet drzewa, które wcześniej nie miały owocu, postanowiły mieć śliwki, jabłka, gruszki. Imbir puścił pędy i idzie do góry jak szalony. Żółte kwiaty cukinii pysznią się wśród zieleni. Lato nie zawraca na nas uwagi, zajęte sobą. Lato rośnie, brzęczy, śpiewa, dojrzewa, szumi, gra.
Powietrze po deszczu pachnie ostro i świeżo. Skoszoną trawą i słońcem. Snuję się między drzewami. Strącone krople wody wpadają mi za kołnierz.