W pewnym momencie ogarnia nas świadomość tego, że immanentną cechą życia jest jego zmienność. Dotyczy to także problemów. Za pewne można uznać jedynie to, że jakieś trudności się pojawią. Na zasadzie – świetnie się szło, a tu raptem kamyk w bucie. Mniejszy lub większy, zawsze wymaga zaopatrzenia. Prawdziwy problem jednak, zaczyna się wtedy, gdy pozwolisz się temu pochłonąć. W takim przypadku to nie ty masz problem, a problem ma ciebie.
Ludzki mózg, o czym już tutaj pisałam, ma automatyczną tendencję do koncentrowania się na negatywnych aspektach rzeczywistości, szczególnie tych, które uznaje się za potencjalne zagrożenie. Kiedy pojawia się problem, nasze myśli biegną do niego i problem zaczyna zajmować przestrzeń w naszej głowie. Myśli kłębią się i nabrzmiewają, analizują i przerabiają poszczególne elementy sytuacji nakręcając spiralę bezużytecznego myślenia. To oznacza, że problem właśnie zaczął cię zjadać, pochłania cię i bierze w niewolę. W taki sposób tracisz nad nim kontrolę zamiast nim zarządzać. Tymczasem, jeżeli problem jest rozwiązywalny, należy poświęcić mu jedynie tyle czasu żeby opracować odpowiedni scenariusz zdarzeń i wdrożyć stosowne działania. Krok po kroku. Konsekwentnie. Ciągłe myślenie o problemie nie przyczyni się do jego rozwiązania. Jest marnotrawstwem czasu i energii. To złudzenie, że jeżeli poświęca się czemuś dużą ilość czasu, to przynosi to zawsze świetne efekty. Przebywanie w tym samym pokoju ze swoim dzieckiem nie sprawi, że zbudujesz czy pogłębisz z nim relacje. Niestety, również w pracy wciąż obecne jest takie myślenie, że jak wysiadujemy nadgdziny to są to nadgodziny błogosławione. Tacy jesteśmy zaangażowani. Jednak w ostatecznym rozrachunku, to produktywność jest ważniejsza niż wysiadywanie jajka. Ważne jest ile zrobiłeś i jakie są tego efekty, a nie ile godzin nad tym spędziłeś.
Podsumowując: nad problemem pochylamy się tylko na tyle, aby wymyślić rozwiązanie, a potem je zrealizować. Pozostały czas poświęcamy na: piknik w lesie, kolację z rodziną, spacer posłonecznych bulwarach, gapienie się na błękitne niebo, zrywanie czereśni, śpiewanie 100 lat!, oglądanie „Stranger Things”, głaskanie kota, podśpiewywanie, czytanie Vonneguta, jedzenie arbuzów i co nam się żywnie podoba. Jest tyle do zrobienia zamiast chodzenia dookoła swojego problemu i pogrążania się w nim. Trzymaj problem w swojej głowie, w wyznaczonej przestrzeni, w klateczce, miej go na oku, ale nie pozwól żeby przysłonił ci całą resztę, życia.