Wybraliśmy się z Kotowatym pewnego sobotniego poranka do IKEA po sprawunki. Chodziłam sobie spokojnie między regałami wypatrując potrzebnych rzeczy, gdy nagle wjechała mi w ramię pani pędząca po sklepowym korytarzu 160 km na godzinę. Nawet nie zauważyła zderzania, które obróciło mnie o 30 stopni. Tak była wściekła. Gdyby była kreskówką twarz namalowano by jej na czerwono, a z uszu buchałaby para. Widok był tym bardziej spektakularny, że Pani była w zaawansowanej ciąży, a przed sobą pchała dziecięcy wózek z dwulatkiem. Za nią podążał skulony mężczyzna, pewnie mąż. Spotkaliśmy ich powtórnie przy kasach jakąś godzinę później. Pani nadal wyglądała tak samo wściekle i opieprzała podniesionym głosem męża za jakieś przewinienie, rzucając przy tym spojrzenia pełne złości swojemu dziecku.
Wyrwało mi się:
– Matko, po co ona sobie zrobiła te dzieci? Wściekła jest jak diabli, chyba na całe swoje życie.
Okazało się, że Kotowaty również zauważył ją na górze, kiedy prawie mnie rozjechała i skomentował:
– Tak, cały czas jest w takim stanie, tylko współczuć tym dzieciom.
Tak sobie myślę od jakiegoś czasu, że może warto zastanowić się przed decyzją o rozmnożeniu, czy lubi się dzieci czy nie. Raczej nie ma co się spodziewać, że jeżeli denerwują kogoś dzieci w ogóle, to zmieni się to w przypadku własnego potomstwa. Naprawdę nie każdy musi mieć dzieci.