Wiem, że benzyna jest droga, inflacja szaleje i wszystko kosztuje majątek, ale patrzę na swój wspaniały, kolacyjny zestaw kanapek i cieszę się.
Cieszę się, że jest chleb na moim stole, pachnie masło domowej roboty i dżem z marakui. Na drugiej kanapce pyszni się kiełbasa krakowska, a pozostałe zdobi ser camembert. Ser pleśniowy i chałka z masłem, daje cudne połączenie słodyczy bułki i słonego sera. Choćby wiał wiatr i zacinał deszcz, jeżeli wciąż można smakować przysmaki, nie jest źle. Dopóki można ogarniać pracę, która za to płaci, bo ma się zdrowe ręce i nogi, które niosą, nie jest źle.
Wiem, że jestem uprzywilejowana, żyjąc w środku Europy, w kraju aspirującym do grona najbogatszych państw świata, gdzie poziom życia jest wysoki. W Nepalu tylko 20% populacji, która wchodzi na rynek pracy, znajduje zatrudnienie. W naszej części Europy, w tej chwili, raczej wciąż widoczny jest brak pracowników i do przeszłości należą czasy „na twoje miejsce mam 100 chętnych”. I co najważniejsze – nie uciekamy przed wojną. Obecnie na planecie toczy się 21 konfliktów o charakterze zbrojnym, ale trzeba zaznaczyć, że liczba wojen spada. Może uczymy się powoli jak rozwiązywać nasze spory bez używania przemocy.
Śliczne te moje kanapki, i smakowite. Osoba, która wymyśliła masło na chleb jest geniuszem, zasługującym na pomnik. Masło podkreśla smak, ale też łączy się ze smakami w efektowny sposób. Każdy chyba ma swoje ulubione połączenia, moje to: masło, pasztet i pomidor; masło, pomidor i jajko oraz dobre masło i miód albo masło, miód i ser biały. Smak jest chyba jednak najwspanialszym ze zmysłów.
Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma co się zachwycać skromną kanapką. W końcu mówią, że trzeba mierzyć wysoko. A ja jakoś, im jestem starsza, coraz wyraźniej widzę, że ci których ego mierzy wysoko, nader często wywołują konflikty i wojny, które mogą mi odebrać moją kanapkę z dżemem z marakui, a nawet sam chleb, na którym ten dżem leży.