Tak sobie myślę, że przestałam przeżywać święta. I nie tylko ja. Jak patrzę na najbliższe otoczenie, ludzi, też jakoś nie przeżywają. Odbywa się to trochę pod szyldem „odhaczyć święta”. Obejść rytuał. To wszystko. I te niezbyt przyjemne poradniki w internetach, zatytułowane „jak przetrwać święta z najbliższymi”. Coraz mniej jest to czas radości. Coraz bardziej zwyczajnieje. A szkoda. Bo święta są nam potrzebne.
Dawno, dawno temu, jeszcze w PRL-u, święta to było coś. Przede wszystkim, tylko wtedy były pomarańcze. Jedynie Polakom pamiętającym słusznie minione czasy, Boże Narodzenie kojarzy się z zapachem cytrusów. Spytaj Włocha na przykład, spojrzy na ciebie jak na UFO, ale dla mnie już na zawsze Boże Narodzenie będzie pachnieć pomarańczami. Gospodarka wiecznego niedoboru tylko wtedy dowoziła, natenczas, dobra luksusowe. Zresztą, to nie tylko o to chodzi. Święta to były święta, czas full wypasu, kiedy to wjeżdżało na stół wszystko to, czego nie było na co dzień. Brało się ćwiartkę świniaka i robiło kaszanki i kiełbasy w kuchni 2m x 2m. Bożonarodzeniowa rozpusta. A jakie to było pyszne. I było wesoło.
Teraz wszystko jest na co dzień. Przeważnie. Żadna potrwa nie jest wyjątkowa. Warto powstrzymywać się cały rok i nie jeść uszek w barszczu, żeby coś jeszcze z tych świąt zostało. Poza tym odkryliśmy, bo jesteśmy bardziej oświeceni, że nasza rodzina i znajomi są toksyczni, a także posiadają dysfunkcje. Okazuje się nawet, że potrzebujemy poradników żeby przetrwać święta w ich towarzystwie. Tymczasem, jakoś łatwiej było tolerować ciocię Halinę, kiedy była tylko złośliwa, a nie silnie zaburzona. Trzeba było przetrwać jej komentarze, trochę się bocząc, ale jednak nie zastanawiając się jaki wpływ ma to na psychikę i czy już powinniśmy udać się do terapeuty.
Reasumując. To, co wyjątkowe spowszedniało, a niedogodności wyolbrzymiały.
Może tylko tak mi się wydaje? Nie wiem. Za to na pewno wiem, że mam zwyczaj kwestionować sama siebie. Jak większość populacji zresztą. Wyczytałam, że badania, nie wiem czyje i czy wiarygodne, ale europejskie, wskazują, że większość nas, w UE, ma zaniżoną samoocenę. To by się zgadzało z obserwacjami – rzeczywiście, większość ludzi, których znam, ma zaniżoną. Zdecydowanie mają o sobie opinię znacznie gorszą, niż to czym są w rzeczywistości. Smutne to. Dlatego też powinniśmy więcej świętować, a nie rozważać co z nami nie tak. Jak tu jednak świętować kiedy święta spowszedniały, jak na wstępie? „Jak ma zachwycać jak nie zachwyca?”.
Jednak każde święto zawiera w sobie przekaz warty świętowania, tylko że trochę przez nas zapomniany. Na przykład Trzech Króli. Trudno obecnie znaleźć święto postrzegane bardziej jak przedłużony urlop niż jak rzeczywiste święto, ale kiedy przyjrzeć się bliżej, znaleźć czas na takie zbliżenie do tematu, to okazuje się, że trzej królowie, potężni Panowie, przybywają żeby złożyć pokłon przed dzieckiem w szopie. Każdy z nich jest zasobny w bogactwa i znaczenie, ale wiedzą, że to tylko błyskotki. Cisi i bedni, do nich należy Królestwo Niebieskie. Cała niesprawiedliwość tej ziemi, jej zło i zbrodnie czynione przez ludzi innym ludziom, mogą zostać naprawione. Wszystkie, pyszne obrazy renesansu, gdzie u żłóbka klęczą Trzej Królowie, ukrywają nadzieję na sprawiedliwy świat. Może kiedyś prawdziwy orszak trzech króli zatrzyma się na zawsze, zdejmie swoje korony i świat stanie się lepszym miejscem niż jest. Wznieśmy za to toast.
Świętujmy mimo wszystko. Mimo zimy bez zimy, inflacji i na pohybel głupcom rozpętującym wojny.