Recenzje

„The last of us” i „The rig”

Oba te seriale zajęły mi ostatni tydzień. Jeden z nich był przeze mnie wyczekiwany, a drugi przydarzył  się przypadkiem.

„The last of us” jest jedną z dwóch gier na konsolę, w które, mogę powiedzieć, że gram więc siłą rzeczy byłam nim zainteresowana. Poza tym ma głośną promocję i zanim zobaczyłam pierwszy odcinek już wiedziałam, że jest superserialem😊 Trzeba przyznać, że superserial jest bardzo rzetelnie wykonany, na wysokim poziomie. Jednak to, że jest oparty na grze, w którą gram, ma swoje wady i zalety. Zaletą jest to, że ciekawie ogląda się serial, widząc otoczenie znane, niejako z autopsji. Całą akcję przechodzi się wspominając na przykład, że tutaj pierwszy raz umarłem, zjadły mnie zombi itp. Itd. Z drugiej strony, z tego powodu, że już się tu było, brakuje efektu zaskoczenia. Może dlatego, owszem, doceniam te produkcję, ale jakoś nie złapała mnie za serce.

Zupełnie inna sytuacja jest z „The rig” (po polsku: „Platforma”), na który natknęłam się przypadkiem na Amazon Prime. Zwróciłam uwagę na ten serial tylko dlatego, że lubię platformy wiertnicze i inne industrialne obiekty tego typu. I tego na pewno się nie spodziewałam. „The rig” za pomocą prostych środków tj. scenografii ograniczającej się do platformy wiertniczej i oceanu oraz dobrego aktorstwa, osiąga świetny efekt. Jest jedną z ciekawszych propozycji serialowych z obszaru SF, z jaką miałam do czynienia na przestrzeni ostatnich kilku lat. Podoba mi się koncept, z interesującym wykorzystaniem tematów orbitujących wokół ekologii, które w sumie z konieczności, są bardzo na czasie. Można by narzekać, że to kolejna odsłona historii o tym jak to niszczymy naszą planetę, ale w moim odczuciu, to ciekawa pozycja, mocno wciągająca w swoją orbitę. Obejrzenie całego sezonu zajęło mi trzy wieczory, a po drugim odcinku byłam tak zaintrygowana, że ciężko było przestać. Największą zaletą jest realistyczny sposób przedstawienia różnorodnych reakcji ludzi na zaskakujące wydarzenia. Chwilami miałam nawet wrażenie, że motyw SF jest tylko pretekstem do zajrzenia w ludzką psychikę, co przypomina mi znakomitą „Kulę” z 1998 r., chociaż w przypadku „The rig”, jest to bardziej bezpośredni portret ludzkich zachowań, warunkowanych też wcześniejszymi doświadczeniami jednostek. Cenne w tym serialu i w sumie bardzo praktyczne, jest też zobrazowanie wartości zmiany sposobu myślenia, w celu adaptacji do nowej i zaskakującej sytuacji. Właściwie takie jest sedno definicji inteligencji, więc warto obejrzeć serial do końca chociażby po to, żeby przekonać się, który z bohaterów wykazuje się jej wysokim poziomem. Przekonuję do obejrzenia do końca, bo serial rozkręca się w okolicach trzeciego odcinka, co akurat jest wadą, jeżeli zaplanowało się tylko odcinków sześć. Dobrze jest też rozegrany wątek społeczny, który musi się pojawić, bo skoro mamy platformę wiertniczą, to nieunikniona staje się kwestia  sposobu działania wielkich korporacji. Oczywistą inspiracją jest katastrofa w Zatoce Meksykańskiej z 2010 r., kiedy to eksplozja platformy Deepwater Horizon doprowadziła do ogromnego zanieczyszczenia środowiska. „The rig” pod tym względem blisko do bardzo dobrego filmu na ten temat, jakim jest  „Żywioł. Deepwater Horizon” z 2016 r. Od razu dodam, że „The rig” nie jest prostym połączeniem „Kuli” i „Deepwater Horiozn”,  bo taka opinia byłaby dla serialu krzywdząca. Ma sporo więcej do zaoferowania i potencjał na więcej. Podsumowując: Amazon chyba wydał całą kasę z puli na promocję na „Pierścienie władzy”, o „The rig” nawet nie słyszałam, a śledzę internety, tymczasem na drugi sezon „The rig” czekam w sumie bardziej niż na drugi sezon hitu ze świata Tolkiena. O ironio!

P.S. Dobrze, że nie czytam recenzji w internetach zanim odpalę serial, bo negatywnie by to rzutowało na mój odbiór „The rig”, np. gdzie tam jest drewniane aktorstwo? Chyba ktoś ma drewniane oko.