W jednej z moich ulubionych książek z dzieciństwa, tytułowy Rokiś, diabeł polny, wygłasza tyradę potępiająca widniejący na horyzoncie kombinat, bo: „Kombinat pracuje, oddycha, buduje…”. I w końcu, zdaniem diabła, kombinat pożre wszystkie spróchniałe wierzby, wsie, lasy i dzikie zwierzęta oraz diabłów, takich jak on.
Jednak ja estetycznie uwielbiam kombinat.
Kiedy wjeżdżamy do Warszawy i widzę te szalone piękno Elektrociepłowni Żerań, nieodmiennie ogarnia mnie zachwyt. Lubię tez dźwigi i połączenia komunikacyjne, szczególnie węzły kolejowe, a przede wszystkim fabryki. Tak jakoś mam.
Dlatego żal mi, że wieki piec w Nowej Hucie został wygaszony. Zapewne już się nie podniesie. Szkoda. Doszły mnie też słuchy, że zostanie przetopiony. Druga szkoda. Bo właściwie dlaczego nie zrobić tam hali wystawowej i muzeum polskiego hutnictwa. Chętnie odwiedziłabym takie miejsce i myślę, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. Mam nadzieję, że może wszystkie te fabryki, odchodzące w przeszłość, albo przynajmniej część, ocaleją w epoce postprzemysłowej, jako skanseny albo swoiste kombinaty branży rozrywkowej.
Znamienne jest to, że w tym samym, dziwnym roku 2020, w którym wygaszony został Wielki Piec Nowej Huty, usłyszeliśmy o planach zamknięcia kopalń. Czyżby węgiel i stal naprawdę odchodziły w przeszłość i nieubłaganie zbliża się koniec epoki przemysłowej? Koniec kombinatów widać na horyzoncie. Za nim pojawia się nowa jutrzenka epoki informacji. I mimo, że szkoda mi Wielkiego Pieca, istnieje szansa, że nowe technologie będą mniej kosztowne energetycznie i przede wszystkim mniej niszczące dla środowiska naturalnego. Obawiam się bowiem, że moja miłość do kombinatu jest toksyczna i diabeł Rokita ma rację – kombinat pożera, co zielone, dzikie zwierzęta i polne diabły, którym wycina się spróchniałe wierzby. Jednak Wielkiego Pieca jakoś żal.