Różnica między pierwszym, a drugim sezonem „Wiedźmina” jest uderzająca. Praktycznie cały pierwszy odcinek, to bycie pod wrażeniem tego kontrastu. Oczywiście jest to różnica in plus. To już nie jest siermiężny, trącący taniochą serial, w którym tło wygląda jak ze świata płaszczaków. W pierwszym sezonie wyraźnie było widać, że serial jest niedofinansowany, obecny poziom jest o niebo wyższy.
Tym razem, fabularnie, serial jest bardziej zbliżony do oryginalnej historii, chociaż nie jest ona traktowana literalnie. W tej części opowieść koncentruje się, podobnie jak w książce, na relacji Geralt – Ciri. Tak jak w poprzednim sezonie mieliśmy parę Geralt – Jaskier, tak teraz główny wątek również przebiega w parze, tyle że innej. Wszystkim, którym Jaskra brakuje, mogę tylko powiedzieć, że u Sapkowskiego Jaskier również znika na czas jakiś, a dodatkowo duet Wiedźmin i księżniczka jest może mniej zabawny, ale ciekawszy emocjonalnie. Bardzo dobrze odczytane są ojcowskie uczucia Geralta do Ciri, podkreślone przywołaniem relacji Geralt – Vesemir. Geralt staje się quasi – ojcem i mentorem, takim jakim był dla niego Vesemir. Kolejne porzucone dziecko znajduje schronienie w Kaer Morhen i podejmuje wiedźmiński trening. Z tym, że tym razem jest dziewczyna królewskiej krwi, która jest dziedzicem tronu o kluczowym znaczeniu strategicznym dla wojny Południe – Północ, rozpętanej przez Emhyra var Emreis. Wiedźmin jednak przeczuwa, że Ciri jest kimś więcej i nie tylko pochodzenie odróżnia ją od innych. Ciekawie zarysowana zostaje ambiwalencja między rodzicielskimi uczuciami Geralta, a podejrzeniem, że Ciri może być odmienna, odmiennością podobną tej, jaka jest udziałem Geralta, lub… potworów, z którymi walczy. Nad Cirii pojawia się cień Falki.
Podobnie jak w pierwszym sezonie, historia Yennefer toczy się jakby obok, bardziej też odbiega od opowieści Sapkowskiego. Bitwa pod Sodden zakończyła się dla Yennefer inaczej niż wskazuje serial, ale ten twist fabularny jest intrygujący, w dodatku nadaje większej złożoności postaci Frinigilli Vigo, nadwornej czarodziejki Emhyra. Pozwala też na przytoczenie historii wygnania elfów, chociaż muszę zaznaczyć, że u Sapkowskiego elfy nie były aż tak bardzo zdziadziałe, a Fancesca Findabair miała swoje własne królestwo i spore wpływy polityczne. Przyznam, że czekałam na to jak wyglądać będzie najpiękniejsza elfka tej historii i byłam z deka rozczarowana, ale ta opowieść dopiero się zaczyna i dalej, jestem przekonana, ta postać powinna się rozwinąć.
Najbardziej spektakularna w stosunku do poprzedniego sezonu jest zmiana w warstwie wizualnej. Obraz zyskał głębię, alleluja! Pandemia wymusiła zmiany w scenariuszu i rezygnację ze zdjęć obfitujących w statystów oraz plenery. Zastanawiam się czy te niezamierzone zmiany nie przysłużyły się serialowi. Jest dzięki temu bardziej kameralny i jakby bardziej osobisty. W części, która koncentruje się na relacji typu ojciec – córka, ładnie się to spina. Podobnie działa wprowadzenie większej ilości elementów humorystycznych, które bazują nie tylko na błazenadzie Jaskra i kontraście tej postaci z Wiedźminem. Serial zyskuje dzięki temu więcej lekkości, oferuje też większą różnorodność. Wiedźmin jest mroczny z natury, w dodatku Dziki Gon, przeznaczenie i Koniunkcja sfer wisi nad tym światem. Humor książki sprawia, że mamy do tego wszystkiego też prześmiewczy dystans i dobrze, że autorom serialu udało się do tego zbliżyć.
„Wiedźmin” zyskał w każdej sferze: lepsze są zdjęcia i scenografia, fabuła w końcu poprowadzona jest poprawnie, bez zbędnego i nieczytelnego chaosu, a efekty specjalne to wyższa półka tej branży. Jeżeli „Wiedźmin” utrzyma taki poziom, ma szansę stać się jednym z seriali wszechczasów. Przynajmniej na niwie fantasy.