Stuknął kolejny rok. Tym razem jednak jego początek brzmi inaczej. Z kimkolwiek się nie rozmawia słychać obawy. Nowy początek nie cieszy tak bardzo jak kiedyś. Wskaźnik inflacji wzrósł bardziej niż oczekiwano. Trudno się dziwić nie najlepszym nastrojom skoro za kostkę masła zapłaciłam wczoraj 9, 30. Dlatego bardzo będziemy potrzebować nadziei.
Cały system ekonomiczny, w jakim funkcjonujemy, opiera się na nadziei na lepsze jutro. Pożyczamy pieniądze na rozruch swojej firmy wierząc, że się uda. Bank pożycza nam pieniądze, opierając się dokładnie na tym samym, czyli na wierze, że zarobimy tyle, żeby oddać pożyczoną kasę, w dodatku z odsetkami. W ten sposób kreujemy rzeczywistość opartą na przekonaniu o tym, że jutro będzie lepiej niż dziś. Jest to podstawa modelu gospodarki, w którym funkcjonujemy. Jednak de facto ten sam mechanizm psychologiczny powoduje, że codziennie wstajemy i ruszamy dalej mierzyć się ze światem. Nawet jeżeli jest źle, napędza nas wiara, że będzie lepiej. Uruchamia nas nadzieja, że nie wszystko jeszcze stracone. W sytuacji depresji obserwować można właśnie utratę nadziei. Jej przeciwieństwem jest rozpacz, która skutecznie paraliżuje jednostkę. Nieprzypadkowo rozpacz według religii katolickiej należy do grzechów przeciwko Duchowi Świętemu i stanowi grzech śmiertelny. Dusza, która traci wiarę w dalszy rozwój spada na dno rozpaczy i ginie. Rozpacz stanowi również podwalinę rewolucji i rozruchów w życiu społecznym, spowodowanych poczuciem, że człowiek nie ma już nic do stracenia. Lepiej nie będzie, więc już mi nie zależy czy zginę na barykadzie czy nie. Dopóki mamy nadzieję, jesteśmy w staniu dużo znieść i udźwignąć, czekając na słońce. W przypadku jej utraty i poczucia, że cokolwiek zrobisz i tak nic to nie zmieni, równie dobrze można położyć i nie robić nic albo podpalić najbliższy urząd – symbol emanacji państwa, jak to właśnie miało miejsce w Kazachstanie.
W naszej cywilizacji, opartej na micie wiecznego rozwoju, masowa utrata nadziei byłaby tragedią. Oznaczałaby m.in. wyprzedaż akcji i krach na rynkach. Uderzyłaby w same podwaliny systemu. Wydaje się, że takie procesy już zachodzą. Dużo pisze się o zjawisku Wielkiej Rezygnacji w USA – masowe porzucanie pracy podszyte jest również utratą wiary w system. Rosnące nierówności społeczne, które pogłębiły się podczas pandemii będą te procesy wzmacniać. Może sądzisz, że to bardzo dobrze, bo system jest nieczuły i niesprawiedliwy, ale niekontrolowane załamanie systemu, jakim jest taka czy inna rewolucja, może być lekarstwem gorszym niż sama choroba. Rewolucje z reguły niewiele zmieniają trwale dla ludzi tu i teraz, za to skutecznie wynoszą do władzy kolejnych władców, którzy podobno mają być inni niż ich poprzednicy.
Lepsza niż krwawe wystąpienia i bunt, który w obecnych czasach łatwo rozstrzelać dzięki zaawansowanym narzędziom zabijania, byłaby społeczna ewolucja sposobu myślenia. Wierzę, że możliwa jest zmiana oparta o zmianę paradygmatu zachłanności na bardziej zrównoważony i inkluzywny model rozwoju gospodarczego. Znowu więc wracamy do nadziei. Zmiana nie dokona się bowiem bez wiary w jej możliwość. Zatem wszystkim i sobie też, w Nowym Roku życzę wytrwałości w cnocie nadziei. Wiele wskazuje na to, że będzie nam bardzo potrzebna.