Amazon zakupiliśmy oczywiście po to, by oglądać „Expanse”. O „Expanse” już było więc powiem tylko, że Amazon z powodzeniem kontynuuje serial i jest to oczywista pozycja obowiązkowa dla wszystkich poruszających się w rejonach fantastyki. Jednak oferta Amazon Prime jest w tym zakresie bogatsza. Teraz, usadzeni w domach, mamy więcej czasu na oddawanie się serialowemu szaleństwu, zatem pragnę zwrócić uwagę na następujące seriale:
Philip K. Dick’s Electric dreams
Serial na motywach opowiadań Philipa K. Dicka i według mnie, dla wielbicieli tego pisarza, jest to pozycja obowiązkowa. Przede wszystkim, oprócz ciekawych historii, co w tym przypadku nie może dziwić, serial oferuje mistrzowska grę aktorską. Producentom udało się zgromadzić znakomitych aktorów. Jest tam m.in. Steve Buscemi, Richard Madden, Timothy Spall (epizod 9 – prawdziwy popis), Anna Paquin, Greg Kinnear (rola warta wspomnienia – epizod 7). Zaletą, przynajmniej dla mnie, jest również to, że każdy odcinek stanowi oddzielną całość, nie ma więc konieczności oglądania go „jednym tchem”. Dodatkowo, właściwie każdy z nich stanowi okazję do refleksji. Niejednokrotnie porusza kwestie funkcjonowania ludzkiej psychiki w różnych okolicznościach i daje możliwość głębszej analizy. Dlatego uważam, że może być dobrym materiałem do oglądania np. w parach i uruchomienia dyskusji na temat podejmowanych w serialu problemów. Sprawdźcie koniecznie.
Carnival Row
To jest już zupełnie inny klimat, bo to de facto rodzaj fantasy, osadzony w realiach przypominających historycznie wiek XIX. Dla mnie idealnie, bo lubię tę epokę. Dużo mamy zatem pary i ciężkiej infrastruktury w tle. Główne miejsce akcji przypomina Londyn epoki pary i elektryczności. Jest więc klimat. Najciekawszym aspektem jest jednak udane zobrazowanie wzajemnych relacji różnych gatunków w obrębie jednego społeczeństwa. Przedstawienie tego tematu niewątpliwie inspirowane jest historycznymi świadectwami dotyczącymi dyskryminacji społeczności Afroamerykańskich i rasizmu w Stanach Zjednoczonych ubiegłego wieku. Sprawia to, że opisywany świat jest bardzo realistyczny, nawet naturalistyczny momentami. W tym dobrze odnajdują się postacie głównych bohaterów: Rycroft Philostrate (Orlando Bloom) i Vignette Stonemoss (Cara Delavingne) – dzieci swoich czasów. Mam dużą słabość do pani Delavingne, której zadziorna uroda jest nie do przecenienia, więc tym bardziej polecam obejrzeć, choćby dla niej samej.
Defiance
Od razu powiem, że nie jest to serial wybitny. Jest natomiast świetny do pooglądania jako przygodówka i dobrze się sprawdza do przysłowiowego kotleta. Nie wymaga zmóżdżania się i większego zaangażowania, a jednocześnie wciąga, więc do obiadu, jeżeli ktoś, tak jak ja, praktykuje takie niezdrowe zwyczaje, znajduje się znakomicie. Wiem, co mówię, bo pożeram już, bodajże, trzeci sezon. Podoba mi, podobnie jak w przypadku „Carnival Row”, przedstawienie obcych (tym razem z kosmosu) i ich interakcji z rodzimymi mieszkańcami ziemi. Właśnie natknęłam się na dyskusję w internetach, z zarzutami, że mało odmienni ci obcy i brak tu polotu oraz wyobraźni. Nie mogę się zgodzić z tymi uwagami. Klasyka gatunku SF czyli „Star Trek” prezentuje obcych w podobnym stylu więc nie widzę tutaj żadnego problemu. Jedyny kłopot z tym serialem, jaki mam obecnie to to, że nie podoba mi się aktualnie rozwój fabuły, który niestety zagraża żywotnie moim dwóm ulubionym postaciom, a bez nich ten serial nie będzie miał dla mnie żadnego sensu. Zawiesiłam więc oglądanie, w ramach buntu przeciwko takiemu rozwojowi zdarzeń. Dokładnie z tych samych przyczyn zatrzymałam oglądanie „The walking dead”, „True blood”, do którego już pewnie nie wrócę, „Wikingów” i „Upadku królestwa”. Tak więc to jakiś globalny problem u mnie. „Defiance” może odblokuje jeszcze dziś, a nuż moi ulubieńcy przeżyją. W każdym razie – do pooglądania.
Człowiek z wysokiego zamku
To paradoks polecać serial, którego samemu się nie ogląda, ale jednak. „Człowiek z wysokiego zamku” to pozycja zdecydowanie zasługująca na uwagę. Ja niestety nie jestem w stanie jej oglądać ze względu na sporą ilość scen, nawet nie przemocy, bo to jest właściwie wszędzie, ale okrucieństwa. Zaznaczam jednak, że serial nimi nie epatuje, po prostu ja mam małą tolerancję. Wydaje mi się, że nie da się uniknąć takich scen w serialu, który przedstawia świat alternatywny, w którym to Państwa Osi wygrały II Wojnę Światową, skutkiem czego Ameryka Północna podzielona jest na strefę wpływów japońską i niemiecką. W tych warunkach rodzi się ruch oporu, co stanowi oczywiście oś zdarzeń. Szczególnie polecam fanom historii ze względu na stylistykę retro.
Picard
Last but not least. Odbieram ten serial jako hołd dla sir Patricka Stewarda. Picard jest tutaj łącznikiem wszystkich postaci i akcji. Jest też bardzo ludzki. Nie ma zbyt wiele wspólnego z posągowym wizerunkiem dowódcy floty gwiezdnej. Daje to oczywiście ogromne możliwości grania roli na subtelnych niuansach. Momentami jest to wręcz wzruszające. Bardzo podoba mi się też w „Picard” światło. Wiele scen zalanych jest złotym, ciepłym światłem, które przenika tę produkcję. Cieszę się na drugi sezon, nawet bardziej niż na pierwszy. Mama nadzieję, że zbliży się do klasycznego Star Trek czyli kosmicznego filmu drogi. Na razie jest bardzo ok i można czekać na więcej.