Skandal od zawsze towarzyszył sztuce i był narzędziem jej promocji. Pisuar jako dzieło sztuki, fekalia w słoikach, ciała obdarte ze skóry w roli rzeźby, przygnieciony kamieniem papież – lista jest długa. Ciężko jest się przebić, żeby dołączyć do grona skandalizujących artystów. Wydawałoby się też, że moc skandalu jako środka przyciągającego uwagę się wyczerpała. Są jednak ludzie, którzy nadal w nią wierzą i nie ustają w wysiłkach. I w dodatku im się udaje.
Ted Lawson – ten pan przyciągnął moją uwagę, bardzo. Zaprogramował robota, który rysuje jego portret, używając do tego krwi Lawsona. Artysta podłączony jest rurką z robotem. Rurką cieknie krew artysty. Poświęcenie dla sztuki powoduje, że pod koniec seansu artysta jest tak wycieńczony, że omdlewa. Dosłownie wykrwawia się w procesie twórczym i maluje sobą.
Płótno kojarzy się silnie z całunem turyńskim, więc dla skandalu Lawson wykorzystuje nie tylko swoje ciało, symbolikę krwi, ale też łamie świętości. Co nie jest nowością. W mojej ocenie, wszystko to, cały wysiłek, omdlenia i profanacje nie czynią go wielkim artystą. Co najwyżej ciekawostką na nikomu nie znanym blogu mojego autorstwa.
Zastawiam się co będzie dalej. Wydaje się, że wyczerpują się pola prowokacji. Może publiczne samobójstwo jako forma sztuki? Obym się myliła.