Twórcze

Kryształ i koń

Posiadanie zwierząt było zabronione, jednak to było bardzo małe zwierzę, dlatego Chłopiec postanowił je zatrzymać. Koń pojawił się pewnej nocy na parapecie. Okno znajdowało się wysoko nad przepaścią, ale on mógł tego dokonać ponieważ miał skrzydła. Był nie większy od dłoni Chłopca i bardzo zmęczony. Pomimo wielokrotnie powtarzanego zakazu i świadomości zagrożenia, Chłopiec umieścił go w drewnianym pudełku, które wyłożył miękką flanela i pozwolił zasnąć schowanemu pod łóżkiem zwierzęciu. Potem usiadł na podłodze i patrzył w miejsce, gdzie znajdowało się niewidoczne teraz pudełko.

Nad Królestwem ciążyła klątwa. Jego upadek miał być spowodowany przez zwierzęta. Zaczęło się wieki temu, kiedy to przyszło Wielkie Zwierzę o Ogromnych Ustach i zjadło słońce. Od tej pory księżycowe światło było jedynym jakie znali, ale pamiętali, że za dawnych czasów było też jasno, więc żyli wyróżniając pory dnia i nocy. Chłopiec dobrze znał ostrzeżenia swojego wychowawcy – Szambelana, odzianego w czerń czarniejszą od nieba, który patrzył na niego surowo ze swej ogromnej wysokości, wyglądając jak jeszcze jedna wieża Zamku i mówił szeptem, że:
– Każde zwierzę należy zniszczyć, gdy dostrzeże się choćby kawałek jego cienia, trzeba sięgnąć po rapier po to, by zabić, inaczej to będzie nasz koniec.
Szambelan nigdy nie powiedział jak ten koniec będzie wyglądał, ale koniec był sam w sobie tak straszny, że nie potrzebował dodatkowych opisów, by wydawać się jeszcze straszniejszym. Nic więc dziwnego, że Chłopiec bał się bardzo patrząc pod łóżko, w przestrzeń, która kryła KONIEC. Wyciągnął pudełko, żeby jeszcze raz mu się przyjrzeć. Koń był biały, leżał na boku i spokojnie oddychał we śnie. Chłopiec zląkł się jeszcze bardziej i szybko schował zwierzę, gdy uzmysłowił sobie, że ktoś mógłby go zobaczyć. Właściwie bardzo rzadko zaglądano do jego pokoju, ale Chłopiec postanowił upewnić się, czy wszyscy są na swoich miejscach. Kiedy schodził na dół do Sali Tronowej serce biło mu tak mocno, że słyszał jego uderzenia w uszach, od wewnątrz.
Zajrzał ostrożnie przez boczne drzwi. Królowa Matka i Król Ojciec tronowali nieruchomo jak zwykle, z berłem i jabłkiem w dłoniach, spowici w złotogłowie i gronostaje, ze złotymi koronami na głowach. Wpatrywali się we wrota po drugiej stronie ogromnej komnaty. Całe lata nikt nie przekroczył jej progu, lecz oni trwali w swym obowiązku, władając pustą salą. Król Ojciec również mówił Chłopcu o zniszczeniu jakie przyniesie ze sobą zwierzę. Raz jeden, podczas obiadu z okazji piątych urodzin syna. Uroczystość trwała kwadrans. Tyle czasu przeznaczali Królowa Matka i Król ojciec na odpoczynek od rządzenia i można było przeszkadzać im wtedy tylko wyjątkowo.

Później Chłopiec poszedł sprawdzić co robi Ochmistrzyni, która miała w Królestwie własną domenę – była nią kuchnia, gdzie trochę gotowała, a przez większość czasu przestawiała garnki. Chłopiec wszedł do środka, czego nie zauważyła, zajęta zamianą miejscami patelni i rondli. W swej setce spódnic wyglądała jak cebula i tak pachniała. Chłopiec pociągnął ją za fartuch, dopiero wtedy zwróciła na niego uwagę.
– Co robi Szambelan? – zapytał.
– Jak zwykle zajmuje się czymś głupim. Zastanawianiem się jak to możliwe, że kryształ stoi na skale i podobnymi bzdurami. – odpowiedziała ze wzgardą. Z Ochmistrzynią można było porozmawiać tylko na temat Szambelana – łączyła ich niechęć. Od lat byli na siebie obrażeni i nie rozmawiali ze sobą, za to chętnie jedno mówiło o drugim, oczywiście niepochlebnie. Obserwowali i kontrolowali swoje kroki podejrzewając się wzajemnie o spiskowanie. Podczas jednej z lekcji historii chłopiec zauważył, że nie mieliby przecież z kim spiskować, bo w Królestwie jest jedynie pięć osób. Szambelan tylko spojrzał na niego z politowaniem. Dla wszystkich było jasne, ze Chłopiec jest za mały, by rozumieć sprawy wagi państwowej. Był jednak na tyle duży, by wiedzieć jak niepostrzeżenie wykraść cukier dla Konia.

Okazało się, ze Koń lubi cukier. Chłopiec podawał mu kostki na dłoni i czuł jak miękkie chrapy dotykają jego palców, było mu bardzo przyjemnie. Koń zjadł i znowu zasnął. Jedzenie wyraźnie mu służyło. Następnego dnia okazało się, że jest tak duży, że wypełnia sobą całe pudełko. Nie chciał też dłużej w nim pozostawać, wyskoczył na podłogę pokoju i podłoga zadzwoniła lekko. Chłopiec przestraszył się, ale Koń dotknął go ustami, jakby mówił, że nie ma powodu do niepokoju, więc Chłopiec przyciągnął dywany z innych, pustych komnat i rozłożył w swojej, by tłumiły odgłos srebrnych kopyt. Prawie nie bał się, że ktoś go zauważy. Przynosił cukier, a Koń rósł. Czwartego dnia sięgał mu już do pasa. Pozwalał się głaskać. Chłopiec podziwiał jego lśniąca sierść i gładką grzywę. Czasami Koń kładł mu głowę na ramieniu, jednak chłopiec najbardziej lubił dotykać jego skóry, przykładając rękę do boku, który miękko unosił się opadał, a razem z nim unosił się i opadał zachwyt Chłopca i Chłopiec oddychał szczęściem.

W końcu Koń stał się większy od niego. Komnata była zbyt duża dla dziecka, jednak za mała dla Konia, ale chłopiec nie zastanawiał się nad tym, przytulał policzek do boku żywego zwierzęcia i czuł się dobrze. Pewnego dnia Koń osiągnął takie rozmiary, jakie Koń mieć powinien i zrozumiał, ze w miejscu, w którym się znajduje jest dla niego za ciasno. Lubił Chłopca, ale potrzebował więcej przestrzeni, żeby swobodnie biegać. Chłopiec mógł tylko patrzeć jak kopyta Konia przebijają drzwi. Czuł drżenie Zamku pod uderzeniami. Zwierzę wydostało się z pokoju i jego mocne kroki zadźwięczały na kryształowych korytarzach. Po Królestwie niosło się rżenie zwielokrotnione echem. Wszyscy zamarli, a na ścianach pojawiły się rysy i Zamek zaczął pękać, jego kawałki rozbijały się o skałę, na której wcześniej stał.