Weszła do łazienki, jak każdego dnia rano, tylko, że dzisiaj widziała promienie – niebieskie, ułożone centrycznie. Domyślała się, że były tylko w jej głowie. To, że o tym wiedziała, nic nie zmieniało, ponieważ przez to ich obecność nie była wcale mniej wyraźna. Obmyła twarz zimną wodą – skutek był żaden. Promienie wirowały, pośrodku pojawiło się białe, oślepiające światło. „Tak wygląda twój umysł” – powiedział jej wewnętrzny narrator. Włożyła pod kran całą głowę, żeby pozbyć się wrażenia obcości wobec samej siebie. Czuła lodowate strugi na szyi, słyszała jak jej matka przygotowuje śniadanie w kuchni, modliła się w skupieniu: „Ojcze nasz, któryś jest…”. Rzadko się modliła, może dlatego została wysłuchana. Promienie zniknęły, odetchnęła głęboko i wydychając powietrze poczuła coś na języku. Były tam jakieś grudki, ostre, kujące. Wypluła je razem ze śliną i krwią. Dopiero gdy zobaczyła kawałki szkła na dnie zlewu zaczęła krzyczeć.
Matka otworzyła drzwi do łazienki i zastygła ze ścierką w ręku. Słychać było szuranie kapci babki, która starała się iść jak najszybciej. Pojawiwszy się delikatnie odsunęła matkę na bok i powiedziała:
– Nie krzycz dziecko, nic się nie stało. Zostaniesz dzisiaj w domu, nie pójdziesz do szkoły, dopóki wszystko się nie skończy.
„Dopóki co się nie skończy, co?” – miała ochotę zapytać, ale milczała wpatrując się w babkę nieruchomymi z przerażenia oczami. W końcu stopniowo poddała się jej autorytetowi, pozwoliła wytrzeć sobie usta i poprowadzić do salonu, gdzie posadziły ją przy stole nakrytym szydełkową serwetą i podały herbatę. Siedziała opierając łokcie o blat i było zupełnie inaczej niż przedtem. Matka i babka wpatrywały się w nią, obie bardzo poważne. Czuła się przy nich bezpiecznie, jednocześnie wiedziała, że nigdy w życiu nie była bardziej sama. W jej ustach znowu zaczęło coś rosnąć.
– Szybko. – powiedziała matka podając jej chusteczkę.
Nie musiały nic mówić, wstała, żeby pójść do łazienki. Usiadła po turecku przy wannie i przymknęła oczy godząc się z myślą, że przez jakiś czas jej dom ograniczy się do tego miejsca.
Szkło rodziło się w odstępach półgodzinnych. Po pierwszej dobie nauczyła się poruszać językiem tak, by nie kaleczyło ust i krew przestała je zanieczyszczać. Drugiej doby odkryła, że daje się dowolnie kształtować. Pierwsza forma, która powstała w ten sposób nie odpowiadała do końca jej zamierzeniom, była zbyt ciężka i przykurczona, jej usta były za małe, żeby mogła w nich zaistnieć całość projektu. Postanowiła nauczyć się w taki sposób obrabiać szkło, by móc tworzyć większe konstrukcje. Opanowała tę sztukę po trzech dniach. Tworzenie zafascynowało ją i nie pamiętała już, że łazienka jest małym, ograniczającym jej ruchy pomieszczeniem. Wanna zapełniła się rzeźbami ułożonymi w pętle z cienkich szklanych nitek, albo w zaskakujące, rozłożyste rozgwiazdy, które wyglądały jakby zostały zrobione ze światła. Były tam też eksplozje falującego, rozedrganego szkła, które pragnęło uwolnić się w otaczającą go przestrzeń. Nauczyła się dodawać do nich własną krew i niektóre mieniły się karminowo. W końcu jednak szkło wyczerpało się, wtedy poczuła pustkę i wyszła z łazienki.
W pokoju przy stole zastała matkę i babkę, które wyglądały tak, jakby nie ruszały się stąd przez trzy tygodnie. Tygodnie, które spędziła na podłodze pomiędzy zlewem a wanną. Nie była to jednak prawda, przynosiły jej wodę i jedzenie, karmiły łyżeczką w chwilach zbyt daleko wymykającego się zapomnienia. Nie zauważała tego zajęta szkłem. Teraz babka wzięła ją za rękę, wiedząc, że poczuje jej dotyk i zeszły we trzy do piwnicy, gdzie pokazały jej kredensy, które tam stały – wypełnione były szklanymi figurami.
– Ja robiłam kwiaty i ptaki, twoja matka była bardziej praktyczna, zawdzięczamy jej większość kryształowej zastawy. – wyjaśniała babka. Uśmiechnęły się do siebie i poszły zjeść tort czekoladowy, który zawsze po szkle jest miłą odmianą.