Znowu mi się zdarzyło, że nie było miło. Sytuacja jak z filmów Barei, w których panie sklepowe na pytania odpowiadają: „czego?” i „czego mi się tu pcha”, „czego?”. Na pytanie dotyczące produktu usłyszałam odpowiedź wygłoszoną tonem świadczącym o tym, że pytając dokonałam obrazy majestatu. Siermiężne dziedzictwo jest wciąż żywe i ma się dobrze. I znowu temat uprzejmości na co dzień wraca na ola mundo.
Bo czy nie lepiej by było gdyby było miło?
To jest pytanie retoryczne. To tak trochę tak jakby pytać czy lepiej być głodnym czy najedzonym. Nie chcę tutaj rozdzierać szat nad nami Polakami, ale żeby było miło pewne zjawiska, które wciąż są obecne w naszym społeczeństwie warto byłoby przynajmniej trochę pozmieniać. I tak w kraju tym wciąż na porządku dziennym są takie oto poglądy:
negatywny komunikat trzeba powiedzieć zawsze, pozytywny nie, bo po co sobie głowę zawracać jak wszystko jest dobrze
To jest niestety sposób myślenia, który jest nadal obecny i nadal, mam wrażenie, przechodzi z pokolenia na pokolenie. Z dzieckiem rozmawia się o tym co zrobiło nie tak, o problemach i wadach. Jeżeli wszystko jest ok to po co zawracać sobie głowę mówieniem, że wszystko jest ok. Tak samo wygląda komunikacja z partnerami – po co zawracać sobie głowę podziękowaniem za rozwieszenie prania, skoro śmieci nie wyniesione. Trzeba trzasnąć przez łeb i ukarać za niedopatrzenie. Podziękować za to, że coś zostało wykonane – już niekoniecznie. Tymczasem, jestem głęboko przekonana, pozytywne komunikaty w przypadku człowieka są jak woda dla rośliny. Bez nich człowiek więdnie, szarzeje i popada we frustrację. To naprawdę nie jest wielką filozofią powiedzieć komuś, że to co robi ma wartość, zwrócić uwagę na to, że ładnie wygląda, dostrzec zalety i to oznajmić. Zauważyłam, że brak pozytywnej komunikacji jest tak bardzo zakorzeniony, że często zdarza się, że ludzie odbierają na przykład komplementy podejrzliwie, na zasadzie, że jak ktoś mówi coś miłego, to pewnie czegoś chce. Podejrzliwie traktuje się też osoby uśmiechnięte – to się wyraża w pytaniu:
z czego ty się właściwie tak cieszysz?
Wiadomo – życie jest jak papier toaletowy – szare, długie i do dupy. Chcę jednak powiedzieć, że nawet papier toaletowy zrobili już kolorowy, a nawet pachnący morską bryzą, fiołkami i innymi cudnymi woniami, niedługo będziemy mieć w sklepach papier toaletowy, który śpiewa i recytuje. Jednak wtedy, dobry człowieku, nie ciesz się za bardzo, bo właściwie nie ma się przecież z czego cieszyć. Jak tego nie widzisz, to znaczy, że nie domagasz na mózgu. Jest nawet w naszym kraju takie powiedzenie – cieszy się jak głupi do sera. W tym przysłowiu ukryty jest głęboko zakorzeniony w mentalności pogląd, że cieszyć się jest głupio. Mądry, tak, mądry to się zna na życiu i wie, że nie ma się z czego cieszyć. Mój ulubiony filozof, Epikur, głosił, że jemu do szczęśliwego życia wystarczy trochę wody i sera oraz obecność przyjaciół. Jednak, jakie tam szczęście proszę państwa, przecież nie zapominajmy, że to:
cierpienie uszlachetnia i cierpieć będę po grób, bo to takie wzniosłe jest
Cierpienie to jest niemalże nasze dobro narodowe. Nie twierdzę, że w obiegowym poglądzie – cierpienie uszlachetnia nie ma prawdy, bo trudne doświadczenia życiowe często zmieniają ludzi na lepsze i dają inną, głębszą perspektywę, jednak przy zastrzeżeniu że są to cierpienia przebyte. Taplanie się we wzniosłym bólu stale, ciągle i wciąż, w pewnym momencie staje się niczym innym jak żywieniem swojego ego, które uważa się za lepsze od innych bo cierpi. I niesie ten swój krzyż przez życie i pokazuje jak to ono niesie, a otoczenie, czy chce czy nie chce, też ten krzyż niesie razem z nim. Chrystus niósł, niósł, doniósł, umarł i zmartwychwstał. My też możemy. Na tym to polega. Poza tym szczęśliwszy człowiek jest bardziej chętny do współpracy. Tymczasem, mam silne wrażenie, że skłonność do współpracy to z kolei nie jest nasze dobro narodowe i prawie co dzień rano w metrze widzę:
ja się nie przesunę, będę stał przy tej rurze bo mi tu wygodnie, a inni niech se radzą, ja im metrem jechać nie kazałem
Tłum ludzi przy wejściu, bo oni zaraz za dziesięć przystanków wysiadają, nie ruszy się na milimetr dalej, mimo że w środku wagonu czy autobusu przestrzeni co nie miara. Nie i już, zawody w oblepianiu rury rozpoczęte, reszta obywateli, która próbuje wejść z przystanku niech drałuje na piechotę. Jak budu dudu albo jak babcię kocham, nie widziałam tego w żadnym innym kraju. Tłum się naturalnie rozłazi po wnętrzu środka komunikacji miejskiej. W Polsce nie, w Polsce ton nadaje powiedzenie – chłop na zagrodzie równy wojewodzie i jedzie dwudziestu chłopów na zagrodzie, a inni współużytkownicy niech się sami o siebie martwią, jak się przepchają to pojadą. Ja się pytam – po co się wzajemnie jeszcze niepotrzebnie stresować. Gram zwykłej życzliwości wystarczy żeby sobie tego oszczędzić.
Ponarzekałam sobie trochę, też typowo po polsku. Na szczęście idzie wiosna, a wiosna sprzyja bardziej pozytywnemu spojrzeniu na świat. Wszystkim życzę (sobie samej też, a co), żeby kierunek zmian prowadził nas ku pozytywnej komunikacji z otoczeniem, zwiększeniu poziomu radości, a zmniejszeniu poziomu bólu oraz w stronę wzajemnej życzliwości. Amen.
Foto: Ben Smith