„Alicja w Krainie Czarów” z 2010 r. w reżyserii Tima Burtona należy do mojego żelaznego kanonu filmów, które mogę oglądać bez końca. Korzystając zatem z okazji jaką daje zbliżająca się premiera „Alicji po drugiej stronie lustra”, postanowiłam napisać dlaczego uważam ten film za kawałek naprawdę znakomitego kina.
Paradoksalnie największą zaletą tej wersji „Alicji w Krainie czarów” jest fakt, że nie jest wiernym odzwierciedleniem literackiego pierwowzoru. Zamiast tego stanowi równorzędny dialog z jedną z najbardziej niesamowitych książek jakie powstały na tej planecie. Z całą pewnością było to ogromne wyzwanie, by stworzyć oryginalny scenariusz nawiązujący w ciekawy sposób do historii wymyślonej przez Lewisa Carolla. Moim zdaniem pani Lindzie Woolverton, autorce scenariusza, ta sztuka się udała. Filmowa Alicja ląduje znowu w zaczarowanej krainie, jest już jednak na zupełnie innym etapie swojego życia. Jednak, podobnie jak w przypadku małej Alicji znajduje się w Kranie Czarów, będąc w momencie przełomowym. Jest to w jej życiu czas przemiany. Mała Alicja znalazła się w świecie czarów, gdy kończył się pierwszy okres jej dzieciństwa. Siedmioletnie dzieci zaczynają widzieć coraz więcej z dorosłej rzeczywistości. Kończy się czas przebywania jedynie pod opieką rodziców, zaczyna się szkoła i obowiązki z nią związane. Filmową Alicję spotykamy w chwili, w której stoi u progu dorosłości. Ma dziewiętnaście lat i musi opuścić rodzinny dom i podjąć decyzję dotyczącą kształtu jej dorosłego życia. W tych okolicznościach wejście do króliczej nory może być odczytywane jako metafora zagłębienia się w głąb psychiki. Symbolem metamorfozy staje się gąsienica, dla której przemiana jest naturalnym procesem. Zarówno w książce jak i w filmie postać gąsienicy stylizowana jest na kogoś w rodzaju mędrca, który z dystansem patrzy na świat. Film świetnie rozwija tę postać czyniąc z Absaloma powiernika tajemnic i przewodnika. To jedna z bardziej udanych postaci. Jednak Alicja i tak musi sama wytyczyć własną ścieżkę, by zrozumieć kim naprawdę jest i określić własną tożsamość. Filmowa Alicja ma jednak trudniejsze zadanie – nie tylko musi określić siebie, musi też pokonać potwora. Jak się wydaje Dżabbersmok reprezentuje zewnętrzny świat, z którym Alicja jest zmuszona się skonfrontować, by uzyskać niezależność. Rozwinięcie w filmie tego wątku jest intrygujące i pokazuje też, że każda kolejna faza życia jest trudniejsza, ale potencjalnie daje też ogromne możliwości satysfakcji.
Burton wykorzystuje wątki i postaci z oryginalnej Krainy Czarów w sposób twórczy rozwijając ich potencjał. Bardzo podoba mi się takie flirtowanie z książką i jestem zachwycona jak wspaniale jej potencjał został wykorzystany. Na przykład wszystkie elementy Krainy Czarów, które wiązały się z Czerwoną Królową zostały rozwinięte w taki sposób, żeby zachować ich pierwotny charakter i jednocześnie pokazać dojrzałą postać tyranii, która z nich wyrasta. W książce mamy zarysy autorytarnego charakteru Czerwonej Królowej, film daje pełen obraz tego, co się dzieje, gdy uzyskuje ona nieograniczoną władzę. Zabawy typu gra w krykieta żywymi zwierzętami są codziennością dworu tej pani, podobnie jak egzekucje o świcie. Czerwona Królowa została zresztą wspaniale zagrana przez Helenę Bonham Carter, która bardzo dobrze zobrazowała styl władzy podobny działaniom rozpuszczonego bachora, który dostał do ręki żywe zabawki. Czerwona Królowa została skonfrontowana w ciekawy sposób ze swoją młodszą siostrą – Królową Białą. Biała Królowa to również interesująca postać. Nie jest to postać jednoznacznie, cukierkowo dobra. Jednak jej sposób zarządzania nie jest oparty na strachu, lecz na lojalności. Czynów Czerwonej Królowej nie usprawiedliwia nawet to, że to jej należy się korona, jako starszej z rodzeństwa. Poddani nie potrzebują władcy, który wypełnia fosę zamku trupami, by utrzymać się przy władzy.
Również postać Alicji stanowi bardzo dobre rozwinięcie książkowego pierwowzoru. To ta sama inteligentna, zdecydowana osoba, którą spotykamy w książce. Musi jedynie dojrzeć do swojego własnych możliwości. Pierwszym krokiem jest w jej przypadku podjęcie suwerennej decyzji, mimo wpływu innych osób, które próbują jej mówić co ma robić i kim jest, albo nie jest. W końcu filmowa Alicja, podobnie jak jej literacki pierwowzór po prostu rozwala cała imprezę, podczas której ktoś próbował ją usadzić na wskazanym miejscu. Tak jak mała Alicja uderza w stół wołając: „Jesteście tylko talią kart.”, tak filmowa Alicja podczas swojego zaręczynowego przyjęcia odrzuca styl życia, który ktoś inny próbuje jej narzucić. Staje się osobą pewną tego kim jest. Odzyskuje istotę swojej tożsamości biorąc pełną odpowiedzialność za dorosłe życie.
Film Burtona daje duże możliwości interpretacji i refleksji nad historią, która jest opowiadana. Oprócz opowieści, która rozgrywa się w Krainie Czarów, dodatkową płaszczyznę stanowi też stałe nawiązanie do realnego świata, z którego Alicja uciekła w głąb króliczej nory. Czerwona Królowa nieprzypadkowo przypomina przecież przyszłą teściową Alicji, a Szalony Kapelusznik ma momentami coś z figury ojca, którego Alicja straciła. Właśnie ta wielość scen i odniesień sprawia, że „Alicja w Krainie Czarów” to świetna zabawa. Ponadto jest również filmem bogatym wizualnie. Kostiumy są finezyjne i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Same sukienki Alicji, które zmieniają się razem z jej wzrostem to temat sam w sobie. Pod względem zdjęć, to jeden z najbardziej malowniczych i najpiękniejszych filmów jakie znam. Dla takich przedsięwzięć stworzono techniki komputerowe pozwalające na niezwykłe wizualizacje. Dlatego naprawdę lubię wracać do świata „Alicji w Krainie Czarów” Tima Burtona. Warto od czasu do czasu podróżować z Alicją, bo daje to również szansę namysłu nad własną drogą.
Niedługo wybieram się na „Alicję po drugiej stronie lustra” i mam szczerą nadzieję, że utrzyma poziom pierwszej części. Zobaczymy 31 maja.