Tak przyglądam się sobie z boku, przyglądam i widzę, ze jestem w nastroju refleksyjnym. Refleksyjnym i lekko nostalgicznym, co jakoś dziwnie do siebie pasuje. Może to wina jesieni. Jesień się rozpościera i sprzyja rozmyślaniom. A może dlatego, że niedawno usłyszałam znowu: „Maja nie filozofuj” i właśnie trochę przekornie, trochę przesadnie, mam ochotę właśnie na refleksję. Po takim zdaniu chce mi się kąśliwie odpowiedzieć – dobrze, już przestaję myśleć. Pójdę pooglądam telewizor i tym wypełnię swój życiorys, jak Polsat czy inny TVN przykazał, to będzie dla mnie lepsze, a może nawet lepsiejsze. Rodzice mówią tak do dzieci: ty nie filozofuj za dużo. I znowu, chciałoby się dodać ironicznie, jak słyszy się takie opinie – ty nie filozofuj za dużo, jeszcze ci myślenie wejdzie w nawyk i zaczniesz się zastanawiać, czy ci potrzebna trzynasta para kalesonów, która jest przecież po prostu niezbędna, jak na przykład tabletki na zimne stopy i inne podobne.
Zatem na przekór i przesadnie – refleksje na temat latania. Zdaję sobie sprawę z tego, że teza jest śmiała – latanie samolotem jest jak życie. Pomimo to pobawię się jednak w całkowicie, co podkreślam, subiektywne jej udowadnianie.
Pierwszy raz kiedy byłam na lotnisku, czułam się zagubiona i przytłoczona ilością bodźców, które mnie atakowały. Pewnie z tych samych powodów dzieci krzyczą po opuszczeniu przyjemnego schronienia i wyjścia w nieznany świat. Z czasem oswoiłam się z nowym otoczeniem i teraz nie straszne mi nawet największe porty. Lotniska – te miejsca lśniące, gładkie i tłoczne, przypominają mi stacje przeładunkowe. Są też stacjami pełnymi różnych dróg. I tu pierwsze porównanie – zdarzają się podobne momenty w życiu. Często nie widzisz ich dobrze, kiedy na nie trafiasz. Dopiero ex post dostrzegasz, że to właśnie był taki moment. Miejsce, z którego rozchodzą się różne drogi w różnych kierunkach. Rozstaje, jednak nie z tak wyraźnymi drogowskazami jak na lotniskach. Widzisz, że gdybyś dłużej zatrzymał się w tym miejscu, zastanowił się nad kierunkiem podróży, to może byłbyś teraz gdzieś indziej. Może jednak, również w życiu, pojawiamy się w tych miejscach z już wykupionym biletem i nie ma tak naprawdę wyboru?
W każdym razie wsiadamy w końcu do samolotu. I każda podróż jest inna. Najtrudniej jest jednak wyruszyć. Zauważyłam, że w moim przypadku, najcięższym zadaniem jest zbieranie się do startu i sam start. Jak z samolotem, start to najtrudniejszy manewr, chyba nawet trudniejszy niż lądowanie. Ciężko jest poderwać maszynę do lotu. Potem już jest dużo łatwiej, jak już wystartujemy, to już się leci. Latanie przebiega z reguły bez większych perturbacji. Lekkie turbulencje czasami, ale leci się zwykle przyjemnie. Lądowanie znowu jest stresującym czasem. Nigdy nie wiadomo jak wylądujesz. Znowu zupełnie jak w życiu. Możesz rozplanować wszystko w najdrobniejszych szczegółach, a i tak nad lotniskiem natykasz się na burze i siadanie na jego płycie nie należy do spokojnych. Osobiście, najbardziej lubię podchodzenie do lądowania przy pochmurnym niebie. Tak, wiem, że nie jest wtedy najbezpieczniej, ale za to niezwykle malowniczo. Kłębiące się dookoła samolotu potężne chmurzyska przez, które przebija się maszyna, a ty widzisz smugi chmur za oknem samolotu. Jeszcze lepiej, gdy gdzieś w pewnym oddaleniu, trwa burza i można zobaczyć, jak nad lub pod chmurami, iskrzą się wyładowania elektryczne. Poza tym chmury są wspaniałe. Jest ich tak wiele rodzajów i sposób w jaki zmieniają się w zależności od światła, jest fascynujący. Widziałam różowe oceany chmur i chmury masywne, ciężkie i ciemne jak noc, albo pierzaste, postrzępione jakby ktoś podarł niebo. Są też spokojne smugi chmur i gniewne chmurzyska jak siedliska diabła. Znowu jak w życiu. Przed naszymi oczami roztaczają się coraz nowe widoki, wystarczy tylko spojrzeć za okno. Jak u Davida Bowie w utworze „Outside” – „the music is outside. It is happening outside. Outside”.
Kupujesz bilet i lecisz. I tak jak z życiem – lubię latać, wytyczać nowe trasy, podróżować, jednak trochę się boję. Ostatnio na przykład – słyszę przy lądowaniu – wyszło podwozie, ale jakoś ciężko, nie tak jak zwykle. Pojawia się niepokój. Już zaczynam być bardziej czujna, rozglądam się wokół. Tak często zachowujemy się, gdy coś nie idzie zgodnie z naszym planem. A życie, proszę Państwa, ma w nosie nasze plany i nie daje się kontrolować. A ludzie w tym życiu, ci to są zaskakujący co krok i co chwila nie mieszczą się w naszych planach. Może lepiej zaakceptować, że tak właśnie jest. I nie przestawać podróżować, nawet jeżeli nie da się przewidzieć co na nas czeka u końca podróży.
Zdziwiłam się niedawno losami osoby xy: kto by się spodziewał, że rozwiedzie się dwa razy. To zaskakujące.
– To nie ma chyba za bardzo czym się chwalić – dwa rozwody – usłyszałam opinię.
I co sądzę – uważam, że nie ma się też czego wstydzić. Ta osoba żyła, podejmowała decyzje, wyruszała w podróże. To, że czasami kończą się one tak a czasami inaczej – jest mniej istotne. Ważne, że wybraliśmy się w podróż, byliśmy na tych lotniskach, widzieliśmy to i owo i na pewno czegoś się nauczyliśmy. Żyliśmy. I o to chodzi. Życzę zatem wszystkim odwagi wyprawiania się w różne życiowe podróże i historie.
Obrazek: Nick Harris