Jesień zadomowiła się już na dobre. Na drzewach coraz więcej jej barw. Kolory ognia powoli przejmują władzę nad liśćmi. Słońce jeszcze świeci, ale wiatr już jest zimny. W takie dni, po spacerze, miło jest zwinąć się w fotelu pod kocem i poczytać jakieś niezobowiązujące mruczando. Pozwolić jesieni się otulić i objąć w posiadanie. Razem z jesienią przychodzą jesienne lektury. W moim przypadku, jedną z nich jest książka Janiny Wieczerskiej „Korzeniacy czyli jesień wsamrazków”. Darzę tę książkę ogromnym sentymentem, dlatego do niej wracam. Czytałam niedawno wywiad ze znakomitym polskim operatorem, Sławomirem Idziakiem, w którym opowiada on o swoim domu na Wyspach Zielonego Przylądka. Mówi, że nie może tam w sklepach dostać wszystkiego, więc kupuje to co jest możliwe do nabycia, co kojarzy mu się z dzieciństwem. Między innymi dlatego lubi to miejsce. Zastanawiam się nad tym, kiedy zaczynają się nasze powroty do dzieciństwa. Jaki jest wiek, który temu sprzyja? Kiedy odkrywamy, że była tam magia, do której chcemy wracać. Pewnie dla każdego jest to indywidualna kwestia. Moim zdaniem jednak warto wracać czasami do korzeni. Czesław Miłosz z tych powrotów (chociaż, czy on kiedyś w ogóle opuścił swoją krainę dzieciństwa?), uczynił niezwykłe fundamenty swojej poezji.
Miało być jednak o Korzeniakach. Sama ich nazwa budzi skojarzenia, które wcześniej przywołałam, więc proszę o wybaczenie mi powyższej dygresji ☺. Książkę „Korzeniacy czyli jesień wsamrazków” dostałam od świętego Mikołaja, chyba kiedy miałam dziewięć lat. Dobrze to pamiętam, bo dostałam wtedy również rózgę w formie plastikowego jabłka – zabawki z rękami i jedną nogą z rury jakby od odkurzacza. Taki żartobliwy akcent ze strony moich rodziców i aluzja do tego, że nie zawsze, doprawdy, byłam grzecznym dzieckiem. Zresztą rózga była potem jedną z moich ulubionych zabawek. Podobnie jak „Korzeniacy czyli jesień wsamrazków” jedną z ulubionych książek. Jest to bardzo dobrze napisana powieść dla dzieci w wieku od dziewięciu do dwunastu lat. Główni bohaterowie to Nibek, Robek i Fantek – korzeniacy albo inaczej wsamrazki, żyjący w korzeniach bardzo starego dębu. Jak łatwo się domyśleć, są krasnoludkami. Oni jednak uważają, że ich wzrost jest w sam raz, to raczej „duzi ludzie” są za duzi. Wiodą spokojne życie, są zaprzyjaźnieni ze zwierzętami w swojej okolicy, znają las, a nawet przyjaźnią się z niektórymi ludźmi. Aż pewnego jesiennego dnia w ich życie wkraczają zmiany. Znajdują Landrovera w sam raz dla nich. Taki, który jeździ i jest w pełni funkcjonalny. To powoduje, że wsamrazki zaczynają coraz dalej wyprawiać się w świat, opuszczając bezpieczną okolicę swojego dębu. Samochód rozszerza ich możliwości przemieszczania się, ale nie tylko – wsamrazki zaczynają dostrzegać coraz więcej zjawisk w otaczającej je rzeczywistości. Nie wszystkie z tych zdarzeń są pozytywne. Stają zatem przed wyborami – zaangażować się w walkę z nimi, czy stać z boku. Czasami jednak po prostu nie można stać z boku i wsamrazki muszą działać. Jest to opowieść, która pokazuje dziecku wartość zwykłego, cichego dobra. Dobra ludzi takich jak przyjaciele korzeniaków: staruszków, którzy mieszkają w ruinach zamku, którymi się opiekują. Dozorcy, który próbuje powstrzymać zanieczyszczanie rzeki przez zakłady garbarskie, w których pracuje i zostaje zwolniony z pracy, bibliotekarki, która kocha dzieci. Są też mniej przyjemne postaci. Na przykład Kwadratowy. Dla niego najważniejsze są pieniądze, nie interesuje go czy zdobywa je niszcząc, czy nie. Ma władzę, układy i jest na stanowisku. Stanowi doskonały przykład buca. Z całym blichtrem i arogancją towarzyszącym bucom. Może właśnie dzięki lekturze „Korzeniacy czyli jesień wsamrazków”, względnie szybko rozpoznaję buca, kiedy się na niego natknę. Buraka Kwadratowego, małego krętacza z dużym mniemaniem o sobie, który nie cofnie się przed niczym w drodze pod tytułem: byle wyżej po drabinie sukcesu.
Książka przeciwstawia się postawom, które uprzedmiotawiają ludzi i jednocześnie jest bardzo ciepłą historią. Jest w niej ciepło bliskości, która wydarza się między ludźmi. Pokazuje wartość pomocy drugiemu człowiekowi, nie tylko przez spektakularne działania, ale też przez uprzejmość albo przez zwykłą obecność, zwyczajne bycie z drugim człowiekiem. Nie jest to jednak w żaden sposób książka cukierkowa i bywa momentami smutna. Pokazuje dziecku świat bez fałszowania go, w całej jego złożoności, trochę dobry, trochę podły ludzki świat. W tej rzeczywistości dom wsamrazków jest jednym z ciepłych miejsc na mapie. Bardzo lubiłam zawsze ich siedzibę w mocnych korzeniach dębu. Dobrze zaopatrzona spiżarnia i dużo dobrych rozwiązań praktycznych, przypominają mi hobbitów. Ogień w kominku i domowa kuchnia jest również ważną częścią tego domostwa. Lubię też jego wtopienie w naturę i to, że wsamrazki współpracują ze swoim środowiskiem. Dlatego to również tak dobra książka jesienią.
Czy mogłabym ją jednak polecić czytelnikom dorosłym? Myślę, że dorosłego odbiorcę może trochę rozczarować i wydać się naiwna. Dla mnie jest pozycją sentymentalną więc czytuję w ramach powrotów do krain dzieciństwa. Jeżeli jednak ktoś ma dzieci w wieku 9 – 13 lat, to bardzo polecam. Może przyczyni się do tego, że nie wyrosną z nich Kwadratowi.
A propos powrotów do dzieciństwa. Dziś mi się przydarzyła fajna koincydencja, bo kupiłam torby na śmieci, które okazało się mają zapach taki jak najlepszy lizak jaki jadłam w życiu. Serio! Ależ to było fantastyczne, kiedy je rozpakowałam, a tu mój legendarny lizak w powietrzu. Lizak był z Ameryki, był bardzo fioletowy i smakował i pachniał bosko, słodkimi jagodami i poziomkami. Pamiętam jak jem go latem w pełnym słońcu i jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi z powodu tego lizaka i jem go tak bardzo i jest tak bardzo smaczny, że w końcu promienie słońca też smakują jagodowo. Życzę wszystkim równie przyjemnych powrotów do dzieciństwa jak mój dzisiejszy z książką w jednej ręce i zapachem lizaka w drugiej. I z życzeniami dołączam piosenkę, jedną z ukochanych, też zapamiętaną w dzieciństwie: