Teraz, kiedy wybrzmiał ostatni odcinek, można już pisać więcej o „The last of us”. Trudno nie porównywać „The last of us” i „The walking dead”. Patrząc przez pryzmat „The walking dead”, początkowo wolne tempo „The last of us” rozczarowywało. Na etapie czwartego odcinka Rick był już dawno w Atlancie i witał się z grupą. Więcej się działo. Więcej postaci, więcej zombi, więcej akcji. Jednak „The last of us” to zupełnie inna konwencja i powolne tempo pasuje do niej idealnie. O ile „The Walking daed” koncentrowało się na relacjach w obrębie większej grupy lub sposobie funkcjonowania społeczności, „The last of us” ma charakter kameralny. To historia, która dzieje się przede wszystkim pomiędzy dwójką głównych bohaterów, oparta na schemacie: my dwoje wobec całego świata. Są też istotne różnice w sposobie budowania narracji bo „The walking dead” są jak powieść rwąca do przodu, wydarzenie za wydarzeniem, natomiast „The last of us” chodzi na boki, skręca w stronę dygresji, a odcinki w większości zawierają oddzielne, zamknięte historie ilustrujące różne wymiary świata po apokalipsie: odcinek 3 o Billu i Franku; odcinek 4 czyli Henry i Sam, który można uznać za wybitny – jest w nim cała niejednoznaczność życia; odcinek 5 albo retrospekcje. Każdy jest przemyślany i próbuje powiedzieć coś istotnego na temat, powiedzmy górnolotnie, człowieczeństwa.
Kto, by pomyślał, że można wykonać liryczny serial o tematyce zombie. I w dodatku osiągnąć ogromny sukces. Źródło tego sukcesu to nie tylko popularność gry. To też format i wykonanie serialu. Poetyckie zdjęcia świata postapo. Perfekcyjnie dobrani aktorzy, szczególnie Bella Ramsey jako Ellie – bardzo utalentowana, jej naturalność jest nie do przecenienia. Smutne są komentarze na temat jej urody, w tym kontekście. Przypominam, że Meryl Streep, nie dostała roli w King Kongu bo była, jak jej powiedziano, za brzydka. Bella Ramsey ma szansę na wielkie kreacje, sądząc na podstawie „The last of us”. Wiadomo, Pedro Pascal, jest w porządku, wszyscy zresztą go kochają, ale moim skromnym zdaniem to panna Ramsey rozdaje karty w tym serialu.
Mam problem z finałem: jednocześnie irytuje mnie i intryguje, ale taki też mógł mieć cel. Na pewno pozostawia dużo przestrzeni dla dalszego rozwoju historii Ellie i Joela, ale ma też potencjał zmiany ich relacji. Ta zmiana może osią następnego sezonu. Już sezon pierwszy zapowiadał, że Ellie dojrzewa, ważne są dla niej autonomiczne decyzje, w drugim sezonie to już nie będzie dziecko i może być nawet ciekawiej. Po pierwszym już wiadomo, że twórcy serialu nie zmarnowali szansy jaką dawała popularność gry (nie sposób przy tej okazji nie pomyśleć o „Wiedźminie”, który nie miał tyle szczęścia), drugi sezon może być jeszcze lepszy.