Zostałam ostatnio wchłonięta przez „Dni Cyberbadu” Ian’a McDonalda, których klimat jest silnie cyberpunkowy, dlatego słuchałam do tego „Outside” Davida Bowie utrzymanego w podobnej tonacji. Ta muzyka potęguje jeszcze psychodeliczne wymiary Cyberbadu, więc wrażenia przetaczające się przez moją głowę są naprawdę niezłe.
„Outside” jest chyba najbardziej odjechaną płytą jaką David Bowie stworzył. A jest on przecież mistrzem takich projektów – Ziggy Stardust, the Thin White Duke, Disco King – żeby wymienić kilka. Ta odsłona Davida Bowie jest jednak jak wejście do głowy szaleńca. Przyznam, że to mój ulubiony album, jest bowiem także niesamowicie piękny. To jedna z takich płyt, które stanowią spójną całość, a każdy utwór jest elementem pewnej historii, pod względem muzycznym i tekstowym. Jednocześnie jest to płyta trudna emocjonalnie, momentami nawet przerażająca. Trudno się dziwić – kolejne wcielenie Davida Bowie inspirowane jest postacią seryjnego mordercy.
Utwór, który wybrałam, żeby napisać o nim trochę więcej, w pierwszym odbiorze był dla mnie jak klin wbijający się pod żebra. Metalicznego głosu, który rozpoczyna ten kawałek naprawdę można się przestraszyć. „Segue. Ramona A. Stone/I Am with name” – „Płynne przejście. Ramona A. Stone/Jestem z imieniem” – to nie jest muzyka łatwa lekka i przyjemna. Zaczyna się od obrazu dojmującego wyobcowania:
Od pierwszych dźwięków ma się wrażenie schodzącego w dół kręgosłupa niepokoju, który wywołuje dreszcz. Taki jak drżenie, które pojawia się czasami, gdy nocą patrzy się za okno i chmury biegną szybko na tle ogromnego księżyca. Niemalże bolesna jest obecność otaczającej rzeczywistości, przy jednoczesnym braku pewności tego, czym ona jest. Podobne emocje brzmią w „Segue. Ramona A. Stone/I Am with name”.
Czasami nie pozostaje nic, czego można by było się chwycić, prócz własnego imienia, ostatniego bastionu tożsamości. Ramona A. Stone – zostawiona na rozstajach, pomiędzy stuleciami, jedynie z imieniem, który też wymyka się jej z rąk. Dlatego powtarza: jestem Ramona A. Stone. Stone oznacza kamień, symbol trwałości. Dopóki ma imię trwa też jej indywidualne istnienie. Pośród nocy jej umysł jak dron, ogarnia każdy szczegół czasu. Samica jednak boi się ciemności. Przypomina mi ćmę, która uderza w okna próbując dostać się do światła. Taki jest dźwięk tej muzyki, jak trzepotanie i drżenie skrzydeł. Drżenie skrzydeł w strumieniu czasu, który spływa w dół kręgosłupa falami niepokoju.
W przestronnym pokoju, pełnym cieni i zimnego blasku chromowanych powierzchni, Ramona A. Stone powtarza swoje imię.