Ian McDonald jest uważany za jedno z największych objawień współczesnej literatury SF. Jego sposób pisania – zarówno warstwa fabularna jak i językowa, sprawia, że trudno pozostać obojętnym wobec tej prozy. Odnoszę wrażenie, że Ian McDonald należy do tych autorów, których albo się kocha albo nienawidzi. Ja czuję się obecnie, czytając „Dni Cyberbadu”, jakbym była przypięta do jakiegoś mocnego narkotyku. Świat, w którym się znalazłam fascynuje mnie i jednocześnie odpycha tworząc w mojej głowie emocjonalną mieszankę. Są momenty, w których chciałabym zostawić tę książkę, jednak nie mogę się od niej oderwać. Zostałam wchłonięta przez uniwersum, którego powstanie jest efektem działania potężnego narzędzia to znaczy rozbuchanej wyobraźni autora.
Rozszalała wyobraźnia
Ilość motywów, postaci, elementów, neologizmów, stworzeń, wątków jest u McDonalda oszałamiająca. McDonald wziął na warsztat chyba wszystkie trendy współczesnej nauki rozwinął je w zdumiewające wizje przyszłości. Dzięki temu otrzymujemy obraz Indii z ich systemem kastowym, rodzinnymi i religijnymi tradycjami, kulturą, krajobrazem, w których w codzienność wpisana jest już nanotechnologia, sztuczne inteligencje, roboty o mniejszym i większym stopniu złożoności, przemieszania inteligencji ludzkiej i sztucznej, biotechnologia, zaawansowana genetyka – cały technologiczny kram. Spotykamy zatem takie zjawiska jak mechaniczne koty, które są ruchomymi ładunkami wybuchowymi; roboty w formie małp, stanowiące ochronę domów wysoko urodzonych rodzin, neutki czyli genetycznie zmodyfikowanych ludzi nie posiadających żadnej płci; dzieci, które starzeją się dwa razy wolniej; generowanych przez sztuczną inteligencję aktorów telenoweli, którzy wierzą, że są prawdziwymi aktorami; sztuczne inteligencje zakochujące się w tancerkach. Bogactwo, które tworzy fantazja McDonalda jest oszałamiające.
Cały ten zgiełk
Znam ludzi, którzy bardzo chcą pojechać do Indii – zobaczyć i doznać niezwykłości tej odmiennej od naszej kultury, barwnej i żywej. Ja do tych ludzi nie należę. Nie mam najmniejszej ochoty na wyprawę do miejsca, w którym panuje tak ogromny tłok i nieustający ludzki hałas jak w Indiach. Nie wiem zatem co powoduje, że nie mogę przestać czytać „Dni Cyberbadu”, które dokładnie odtwarzają atmosferę tego miejsca. Dodatkowo na Indie, takie jakie je znamy, czy raczej na wyobrażenie Indii, które my ludzie Zachodu mamy w naszych głowach, z całym ich zgiełkiem, kolorami i tłumem ludzkich istnień, nakłada się zgiełk technologiczny. Jest to jak podwójne uderzenie, które odbieram na poziomie umysłu, ale także na poziomie zmysłowym.
Wszystkie zmysły jakie masz
Ta książka bardzo silnie aktywizuje wszystkie zmysły. Świat w niej przedstawiony, po dziesięciu minutach czytania zamyka mnie w sobie i staje się przestrzenią, w której można poczuć jego złożoność. Moje zmysły, które istnieją przecież nie tylko na poziomie realnym, lecz także znajdują swoje odzwierciedlenie w umyśle, kompletnie wariują odczuwając zapachy, głosy, muzykę Dni Cyberbadu, tak że czasami, aż kręci się od tego w głowie. Miałam bardzo silne wrażenia tego typu czytając przedziwne opowiadanie o miłości sztucznej inteligencji A.J. Rao do tancerki kathak Esha Rathore. Jest w nim wspaniale namalowana scena tańca, w której Esha prezentuje A.J. swoje umiejętności pierwszy raz, naga, zanurzona przez taniec w erotyczną intymność z osobą, która nie ma fizycznego ciała. Jest w tym coś delikatnie perwersyjnego. Niemalże czuje się zapach tej nocy i widzi krople potu na skórze tancerki – to zaraża upojeniem.
McDonald posługuje się słowem w mistrzowski sposób tkając za jego pomocą swoje światy, które stają się iluzjami szczelnie nas otaczającymi. Tylko bardzo dobre pisanie, oparte na świetnie opanowanym rzemiośle i wykorzystujące potęgę wyobraźni w nieskrępowany sposób daje tak silny efekt przeniesienia do innej rzeczywistości, jaki dają „Dni Cyberbadu”. Ian McDonald jest moim nowym odkryciem i to dopiero pierwsza podróż do jego świata. Mam przez to bardzo dobrą perspektywę, ponieważ czeka na mnie jeszcze chyba najważniejsza książka jaką napisał, od której zaczyna się przygoda z Indiami, czyli „Rzeka bogów”. Nie mogę się doczekać. To jest świat, do którego jeszcze niejednokrotnie będę wracać.