Jesteśmy z ola mundo w czarodziejskim klimacie baśni więc zapraszam do poczytania wyboru filmów utrzymanych w takiej właśnie atmosferze. Zgaście światło elektryczne, zapalcie świece. Powietrze skrzy się od czarów, w wodach strumieni pląsają rusałki, między gadającymi drzewami widać sylwetkę jednorożca, przybywa:
Czarownica (reż. Robert Stromberg, 2014)
Zaczynam od najnowszego i jednak chyba najsłabszego filmu w tym zestawieniu czyli „Czarownicy”. Film zajął bodajże 3 miejsce w rankingu najbardziej kasowych produkcji 2014 r. Zapewne dzięki marce Angelina Jolie. Angelina wygląda w tym filmie dziwnie, nawet bardzo dziwnie – komputerowo przerysowane, maksymalnie zaostrzone rysy twarzy, dają efekt niemalże groteskowy. Jednak ona ma w sobie coś takiego, co nie daje spać kolegom, więc nawet w tym wydaniu emanuje magnetyzmem.
Co do filmu jako całości – jestem stałym bywalcem światów utrzymanych w klimatach baśniowych, ten jednak początkowo zrobił na mnie niepokojące wrażenie, prawie odpychające. Jeżeli reżyserowi chodziło o efekt obcości i kontrastu ze światem ludzkim sąsiadującym z krainą magii – to mu się udało. Taki odbiór jest też zapewne spowodowany tym, że świat ten nie jest typowym światem baśni, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Tytułowa czarownica jest wróżką, która ma gigantyczne rogi, a nie jest to przedstawienie kojarzone zwyczajowo z wróżkami. Im dalej jednak w film, tym bardziej staje się ono wiarygodne. Dobrze obrazuje to, że wróżki to nie zawsze są miłe istotki ze słodkimi skrzydełkami, a zraniona czarodziejka może stać się niebezpieczną wiedźmą (zapamiętajcie to sobie Panowie) – wynikają z tego same nieszczęścia.
Film jest warty obejrzenia, pomimo tego, że wymaga trochę czasu, potrzebnego by zagłębić się w stworzony w nim świat. Na szczęście – jest też parę scen bardzo dobrych wizualnie, żeby nie powiedzieć spektakularnych – latająca Angelina Jolie z wielkimi, ciemnymi skrzydłami to jest to. Rozwiązanie akcji jest dość przewidywalne, ale nie ujmuje to temu obrazowi swoistego uroku. Dobrze się ogląda wieczorem, ciemność sprzyja budzeniu czarownic.
Nieustraszeni bracia Grimm (reż. Terry Gilliam, 2005)
Należą do moich filmów tzw. wielokrotnego użytku, do których można wracać mimo pełnej znajomości fabuły i wciąż dobrze się bawić. Ten film zawdzięcza najwięcej dwóm składnikom – jeden nazywa się Matt Damon, a drugi (niestety świętej pamięci) Heath Ledger. Panowie wykonali takie postaci, że hoho, Matt Demon jest właściwie nie do poznania, do tego stopnia wcielił się w Wilhelma Grimm’a.
Zresztą film jest smakowity z wielu powodów. Gilliam’owi udało się stworzyć spójną wizję świata, jakby wyjętego z baśni braci Grimm, ponadto suspens trzyma w napięciu. To, co mnie jednak najbardziej ujmuje i bawi, to zbudowanie filmu na kontrastach postaci ustawionych w pary: zaradny i trzeźwo myślący Wilhelm Grimm i oderwany od rzeczywistości marzyciel Jacob Grimm. Ich kompani : Hidlick i Bunst czyli klasyczna para komiczna – gruby i chudy (ciekawostka – aktor, który gra chudego, podobną postać odtwarza w „Piratach z Karaibów”). To są pary stworzone wprost do tego, żeby poszukiwać mocy grasujących w ciemnych, bajkowych lasach i rozbawić nas przy tym szalenie. Moce te, to jak zwykle piękna Monica Belluci więc warto wybrać się na taką wyprawę. Ten film można oglądać dla samej obsady i charakterów, w które ta obsada się wciela, a historia też jest niczego sobie. Mogę tylko rzec: „That’s the way I like it, uhu, uhu. That’s the way I like”.
Labirynt (reż. Jim Henson, 1986)
Jeżeli jesteśmy już przy znakomitych aktorach, to tego filmu nie można pominąć, ponieważ Panie i Panowie – nadchodzi David Bowie. David Bowie to więcej niż aktor to artysta – legenda. Jako Król Goblinów wygląda tak jak to tylko David Bowie wyglądać potrafi czyli pięknie i demonicznie zarazem. Mogę oglądać ten film w nieskończoność, nie tylko dlatego, że David Bowie należy do moich ulubionych artystów. Także dlatego, że wizja Jima Hensona to opowieść uniwersalna – to zabrzmi szumnie – o istocie człowieczeństwa. Bohaterka filmu, nastoletnia dziewczyna, zła na rodziców (właściwie na ojca i macochę), ponieważ musi pilnować młodszego brata, wypowiada życzenie – żeby zabrał go Król Goblinów. Tak się też dzieje. Aby odzyskać chłopca musi przejść przez labirynt i dotrzeć do Miasta Goblinów. Dzięki tej podróży dowie się wiele o sobie i zbuduje nową, dojrzalszą tożsamość.
„Labirynt” jest bardzo baśniowym filmem, ale baśń jest tu tylko pretekstem do zobrazowania ludzkich uczuć i dylematów. Współczesnemu widzowi może przeszkadzać trochę pewna siermiężność dekoracji z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Przyzwyczailiśmy się do większego realizmu fantastycznych postaci kreowanych za pomocą komputera. Jim Henson miał do dyspozycji jedynie lalki, jednak udało mu się stworzyć parę naprawdę przepięknych scen. Do moich ulubionych należy scena spadania (ach te nawiązania do Alicji, wszędzie Alicja), scena z balu i kadry z zamku Króla Goblinów. Oczywiście muzyka Davida Bowie jest jak zawsze świetna. To trochę wycieczka retro, ale naprawdę warto.
Legenda (reż. Ridley Scott, 1985)
To też jest wycieczka retro, ale w przeciwieństwie do „Labiryntu” tutaj w ogóle się tego nie czuje. Najwyraźniej film lepiej dał sobie radę z próbą czasu. Zresztą jak wszystkie, dawne, robione za starych dobrych czasów, filmy Ridley’a Scott’a. Nie wiem jak on to zresztą robił, ale każdy filmowy gatunek, za który się zabrał, potrafił doprowadzić do mistrzostwa. Tak też jest w przypadku fantasy czy inaczej – baśni. Nie znam filmu, który bardziej odzwierciedlałby atmosferę baśni niż ”Legedna”. To jest jej kwintesencja, pełnia istoty tego gatunku. Uwielbiam zagłębiać się w ten świat, w las w pełnym słońcu, zielony, z fruwającymi wokół białymi nasionami, unoszonymi przez lekki wiatr w złote powietrze. Za rogiem mieszkają jednorożce. Są tam księżniczki, dzielni bohaterowie (w tej roli młody Tom Cruise, który wygląda naprawdę pięknie), elfy, skrzaty, duchy lasu i sam Diabeł.
„Legenda” to świat pełen cudowności, urzekająca bajka, która dzieje się od wieków, lecz dzieje się właśnie teraz. Obraz, taniec, muzyka, kostiumy i opowieść, wszystko to w sposób perfekcyjnie złożony, daje magiczny efekt.
Opowieści z Narnii. Lew, czarownica i stara szafa (reż. Andrew Adamson, 2005)
Ostatnimi czasy zauważyłam, że film ten znalazł się już na stałe w świątecznym kanonie telewizyjnym. Jednak nic to, nie szkodzi i tak warto oglądać go po raz dwudziesty. Przede wszystkim dlatego, że realizatorom udało się zekranizować książkę CS. Lewisa w sposób perfekcyjny. To jest Narnia, taka jaką ją sobie wyobrażałam. „Lew, czarownica i stara szafa” jest według mnie najlepszym z filmów z tej serii. Bardzo czekałam na „Księcia Kaspiana”, bo to moja ulubiona książka cyklu, niestety spotkało mnie rozczarowanie. „Książe Kaspian” doznał zmian fabularnych, które są absolutnie nie do zaakceptowania, bo wypaczają, niestety, przekaz oryginalny utworu. „Lew czarownica i stara szafa” trzyma się oryginału i na dobre jej to wychodzi.
Przede wszystkim ten film ma klimat. Zima, zima, wszędzie dookoła zima, pośrodku tego zła Królowa Zima, ruch oporu przeciw jej rządom i dzieci z przepowiedni. Wiele jest w Narnii scen, które wzruszają. Pamiętam mojego tatę jak pierwszy raz oglądając ten film powiedział: „Sprzedał ich za czterdzieści srebrników”. Ten film to nie są tylko ładne obrazki śnieżnych krajobrazów, gadające zwierzęta i okrutna, aczkolwiek piękna czarownica, to dużo, dużo więcej. Tym razem, to nie klimat jest tu najważniejszy, lecz opowieść o odkupieniu. Od czasu do czasu trzeba sobie przypomnieć, o co w tym wszystkim chodzi i co w życiu naprawdę ważne. To na pewno nie jest rachatłukum czy inaczej czterdzieści srebrników.
Jeżeli lubicie, oglądajcie baśnie na zdrowie – one ożywiają umysł swoimi kolorami.