Relacje

Luksus posiadania czasu

Natknęłam się ostatnio w telewizorze na film „Wyścig z czasem”, który zainteresował mnie z wielu powodów, między innymi z powodu czasu. Nie wiem jak to się stało, że pominęłam tę produkcję i nie widziałam jej wcześniej, bo z reguły wciągam niemalże wszystko co jest SF, a tu proszę – umknęła mi w czasie, wpadła w czarną dziurę i już. Na szczęście się znalazła. Uświadomiła mi bowiem parę rzeczy. Po pierwsze przypomniała mi, że

w naszych czasach czas jest dobrem luksusowym

Podobnie jak w filmie „Wyścig z czasem” w naszym społeczeństwie pozycję społeczną również wyznacza ilość posiadanego czasu wolnego. Marzeniem większości ludzi jest zarobić tyle, żeby nie musieć pracować i żeby jakoś się samo wszystko kręciło, z pomocą wynajętych zarządców majątku, którzy będą harować do upadłego, żebyśmy to my wygrzewali swoje tyłki na Bahamach.

Normalni śmiertelnicy wciąż ścigają się czasem. Stale w jakimś czasowym niedomiarze, z listą spraw do zrobienia, nadgodzinami nie do odebrania i brakiem wytchnienia nawet podczas urlopu, bo w końcu kiedyś trzeba załatwić też to co zaległo w domu. Jest takie świetne opowiadanie Cortazara z „Opowieści o kronopiach i famach” o tym, że kiedy dostaje się zegarek to de facto on dostaje w prezencie nas, a nie my jego. Odtąd siedzi nam na przegubie jak mały potworek i podgryza swoimi małymi, ostrymi ząbkami. W filmie „Wyścig z czasem” każdy miał na przedramieniu swój licznik czasu. Od statusu społecznego zależało ile ma się czasu na życie. Czas był też walutą.

Czas to pieniądz

„Wyścig z czasem” dosłownie traktuje to powiedzenie. W świecie, który przedstawia, czas jest walutą. Rozmowa telefoniczna kosztuje minutę, podróż autobusem dwie godziny. Uderzyło mnie to ujęcie, bo czy naprawdę w naszej rzeczywistości nie jest podobnie? Bezsensowne oglądanie telewizji – trzy godziny życia, patrzenie w ścianę w kolejce do lekarza – półtorej godziny życia. Tylko, że my nie mamy liczników, które świecą nam na skórze. Może dlatego czas tak łatwo przecieka nam przez palce.

Problem zabijania czasu

Paradoksalnie często kiedy mamy już czas, nie wiemy co z nim zrobić. Może dlatego, że jesteśmy na co dzień tak zabiegani, to kiedy mamy okazję przystanąć pojawia się pustka. Ogrom niezagospodarowanego czasu, z którym coś trzeba zrobić. Wkrada się nuda, a nawet panika – co ja mam ze sobą począć? Właściwie jest to pytanie – co mam zrobić ze swoim czasem. Robi się wtedy różne rzeczy żeby zabić czas. Nie mówię tutaj o przewracaniu się w łóżku z boku na bok, bo czas spędzony na odpoczynku, to dobrze wykorzystany czas. Mówię o pozbywaniu się swojego czasu, rozmienianiu go na drobne. W tej chwili internet i telewizja to najbardziej chyba powszechni zabójcy czasu. Jednak nie są jedyni. Nasze kompulsywne myśli i biadolenie ciągle o tym samym w swoich głowach też skutecznie zabija czas. Tymczasem, mimo że nie mamy wyświetlaczy z ilością czasu jaki nam pozostał, to nasz czas jest przecież ograniczony. Ucieka rok po roku, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, minuta po minucie.

Zatem konkludując, mam taki oto komunikat do samej siebie i wszystkich, którzy mieli ochotę dojść do końca tego tekstu:

W istocie strasznie to smutne kiedy sam zabijasz swój czas. Idź weź go lepiej wykorzystaj.

Foto: Simon Law