Relacje

Nie zawsze dobrze być królem

Patrząc na przepych królewskiego dworu nie myślimy o tym, że funkcja króla ma tez swoje ciemne strony. Teraz, kiedy królowie to zaledwie figurki służące jako dekoracja państwa, nie są one przesadnie uciążliwe. Jednak dawno, dawno temu, kiedy królowie byli jeszcze prawdziwymi władcami status króla wymagał czujności i poświęceń. Król bowiem odpowiadał przed swoim ludem. Zdarzało się, że także swoją głową.

Jeszcze nie tak dawno temu niektóre plemiona zamieszkujące Górny Nil nie miały władców sensu stricto tylko Królów Deszczu. Królowie Deszczu, zdaniem ich ludu, posiadali dar przyzwani deszczu. Pod koniec marca ofiarowywano Królowi Deszczu krowy, by sprowadził upragnione opady. Jeżeli oczekiwania plemienia nie zostały spełnione rozpruwano Królowi Deszczu brzuch, ponieważ lud wierzył, że Król ukrywa w nim burze. Ten przykład pokazuje, że król bywa traktowany jak jednostka wyjątkowa, obdarzona potężną mocą, jednak musi z  niej korzystać dla dobra plemienia. Jeżeli tak się nie dzieje – ponosi konsekwencje. U  nordyckich wikingów było podobnie, jeżeli żadne ofiary nie pomagały, przywódca musiał złożyć w ofierze samego siebie. W ostatecznym rozrachunku każda porażka plemienia jest porażką  jego wodza. Władca w każdej chwili może być rozliczony przez swój lud. Maria Antonina jeszcze wiosną bawiła się w swoich ogrodach, a jesienią już wchodziła na szafot. Przed wybuchem rewolucji francuskiej były wyraźne sygnały świadczące o niezadowoleniu społeczeństwa, były jednak konsekwentnie ignorowane przez arystokrację. Utrata kontaktu władcy ze światem zwykłych ludzi, którzy na niego pracują, albo co grosza, kompletne zapomnienie, że taki świat w ogóle istnieje, zawsze kończy się źle.

Dawno temu władca zostawał ten, który okazał się najbardziej skuteczny w dążeniu do swojego celu, to jest do tronu. Na dobrą sprawę do dzisiaj trwa ten wyścig. Coś tam się jednak zmieniło i trochę ucywilizowało. Nie morduje się już swoich przeciwników politycznych, przynajmniej w naszym świecie zachodnich demokracji, bo w tak zwanych krajach rozwijających się wciąż się to zdarza. Jednak określenie: „wbić komuś nóż w plecy” jest wciąż w obiegu. Kiedyś nie było to określenie metaforyczne i król musiał być czujny. Wydaje się, że nieprzypadkowo na dworach władców funkcjonowali służący, którzy próbowali potraw i napoi zanim skosztował ich najwyższy dostojnik. Zawsze przecież mogły być zatrute. Z takich funkcji wyewoluowały stanowiska krojczego, stolnika, czy podczaszego.

Żadne środowisko nie było chyba przesycone intrygami równie bardzo jak dwór królewski. Im wyżej w hierarchii się stoi tym jest gorzej. Stawki są przecież wyższe. Ludzie są skłonni posunąć się dalej, kiedy gra idzie o więcej. Zastanawiające jest, czy ludzie, którzy urodzili się w takim miejscu, odczuwają jego duszną atmosferę, czy są tak przyzwyczajeni, że nie robi to na nich wrażenia. Może stawali się szybko równie zdegenerowali jak ich otoczenie, ja francuscy książęta w filmie Patrice’a Chéreau „Królowa Margot” ? W każdym razie dwór królewski nigdy nie należał do miejsc bezpiecznych. Myślę, że jest tak do dziś. Trzeba pilnować się na każdym kroku, by nie stracić swojego miejsca w szeregu, by stołek swój wygodny utrzymać.

Współczujemy zatem zbiorowo Meghan Markle, że tak jej się trafiło w tym księciu nieszczęśliwie zakochać. Chociaż karetę, trzeba przyznać, miała jednak ładną, i jeszcze ładniejszego jaguara, i pierścionek (po Dianie), i pałac, i kwiaty i tort i tak dalej. Długo, by jeszcze wyliczać. I jak tu wierzyć, że ciężko być królem?