Wracam z pracy słuchając James’a Blake’a. Dzień jest deszczowy. Od mokrych ulic odbijają się światła samochodów i okien. Asfalt lśni. Dźwięki „Digital lion” wypełniają przestrzeń w mojej głowie. Spadają w nią jak krople srebra. Kontury bloków podkreślają ciemność nieba. Odczuwam piękno tak wyraźnie, że znajduję się prawie na krawędzi bólu.
Rozglądam się po świecie i widzę, że kategoria piękna gdzieś się zagubiła. Nie ma jej w tekstach dotyczących kultury, nie ma jej w telewizji, nie ma jej w myśleniu o świecie. Paradoks polega na tym, że wszędzie jest pełno urody i kultu młodości. Piękna jednak w tym nie ma.
Sama zauważyłam, pisząc teksty, że chyba wstydzę się używać przymiotnika – piękny. Czuję jakby stosowanie go wyrzucało mnie poza główny nurt, jakbym stawała się przez to archaiczna. Jak jakiś pomnik z zamkniętego muzeum. A jeżeli nie jestem nowoczesna i modna, to coś może ze mną jest nie tak? W dodatku piękno kojarzone jest jako podniosłe, co w modzie, doprawdy, nie jest. Tak – jest podniosłe, tak brzmi – dlatego że jest w nim wielkość.
Nie jestem na topie, trendy, wystarczająco wiedząca, co teraz trzeba i o czym się mówi, a także co się nosi i nie za bardzo też jestem zajebista. Wręcz przeciwnie – chcę być zwyczajna, w miarę normalna i być w miarę w porządku. Nie potrafię i nie chcę rezygnować z piękna. Piękno to coś więcej niż kategoria estetyczna. To nie tylko harmonijne ułożenie elementów, których całość daje przyjemne oddziaływanie. Kiedy pojawia się ta kategoria, to tak jakby otwierały się drzwi, które prowadzą poza postrzegany zmysłami świat. Słychać wtedy wieczność, jak uobecnia się, wciela w świat. To są też momenty, w których bardzo wyraźnie czuje się życie, to że jest się żywym. Jakby wspinało się na palce tak, że gra każdy wyciągnięty do granic mięsień i puls krwi uderza w żyłach.
Wciąż zdarzają się piękne czyny, obrazy, chwile, kwiaty, muzyka, poranki i wieczory. Dlaczego o tym nie mówić? Szukam piękna i chcę żeby wróciło. Na zawsze.