Relacje

PrzepracowaniPL

Obecna dyskusja dotycząca zakazu handlu w niedzielę jest tylko fragmentem szerszego problemu. Przy okazji tej dyskusji, w telewizyjnym materiale, zobaczyłam komentarz tzw. „szarego człowieka”, który trafnie definiuje ten problem. Sprowadza się on do pytania – kiedy ci wszyscy zapracowani ludzie będą teraz robili zakupy, bo przecież w tygodniu nie mają czasu. I tutaj jest sedno problemu. Polacy nadal należą do jednych z najbardziej zapracowanych narodów w Europie. Według aktualnych danych Eurostatu zajmujemy piąte miejsce wśród nacji, które najwięcej czasu spędzają w pracy. Nasza sytuacja wciąż trochę przypomina mi historię z „Alicji po drugiej stronie lustra” – świat, w którym żeby zostać w tym samym miejscu trzeba biec bardzo szybko, albo nawet dwa razy szybciej.

Nie pozostaje to bez skutków dla zdrowia fizycznego i psychicznego Polaków. Szacuje się, że w ciągu ostatnich 20 lat liczba zaburzeń emocji wzrosła 10-krotnie. Nastąpił również 12-krotny wzrost przyjmowania substancji psychoaktywnych, np. środków uspokajających, nasennych czy przeciwbólowych. Zjawisko wiązane jest z m. in. z przepracowaniem. Pracujemy bardzo dużo. Kiedy dochodzi do tego wychowanie dzieci, ilość pracy wzrasta o obowiązki domowe, których nie wilcza się przecież do oficjalnego czasu pracy. Ostatnia dyskusja w internecie na temat ilości pracy domowej, którą obarczane są dzieci, wskazuje że styl życia dorosłych coraz bardziej przekłada się na sytuację najmłodszych. Dzieci stają sią takimi samymi stachanowcami jak ich rodzice. Każdy  z nas pamięta doskonale, że kiedy byliśmy dziećmi również mieliśmy zadania domowe, ale nie zabierały nam one całego wolnego czasu. W tej chwili sytuacja wydaje się zmierzać w kierunku odwrotnym. Buntują się rodzice. Interweniował już Rzecznik Praw Dziecka. Dla rodziców to także jest dodatkowy wzrost obowiązków. W przypadku mniejszych dzieci, odrabianie pracy domowej musi być przynajmniej kontrolowane. Często rodzice aktywnie partycypują w tym zadaniu, a potem wieczorem siadają znowu do własnej pracy, której nie zdążyli ogarnąć wcześniej. Znajome matki dzieci w wieku szkolnym relacjonują, że wieczorem są zbyt zmęczone żeby wziąć kąpiel, zostaje czas na szybki prysznic i rzucają się na łóżko. Trudno się dziwić, że wiele osób nie daje sobie z tą sytuacją rady. Pojawiają się kompulsywne myśli o rzuceniu tego wszystkiego i wyjechaniu w Bieszczady. Ilość zobowiązań trzyma nas jednak w tym samym miejscu. W naszym kieracie przemęczenia. Bo kredyt, bo dzieci, bo trzeba być odpowiedzialnym, bo nie ma wyjścia. W Polsce mamy do czynienia z najwyższym oprocentowaniem kredytów hipotecznych w całej Europie, chociaż zarabiamy przecież mniej. Według badań już pokolenie 30 – 40 latków czuje się wypalone, a przecież przed tymi ludźmi jest jeszcze ponad dwadzieścia lat życia.

Oczywistym skutkiem przepracowania jest spadek wydajności. Nawet najlepszego konia wyścigowego można zajeździć. Gdziekolwiek nie czytam, kogokolwiek nie pytam – jednym rozwiązaniem problemu przepracowania jest odpoczynek. Można najeść się doraźnie leków psychotropowych i wspomagaczy, ale jest to recepta działająca jedynie na krótką metę. Na dłuższą, jest drogą do katastrofy, bo wyeksploatowanego organizmu nie da się oszukać. Jedynym rozwiązaniem jest zatrzymanie się w biegu. I może mieć to pozytywne skutki nie tylko dla pracownika, ale też pracodawcy. W części zakładów pracy w Szwecji wprowadzono sześciogodzinny dzień pracy. Jeden z pracodawców wskazuje, że produkcja utrzymała się na tym samym poziomie, a jest mniej konfliktów. Ludzie pracują lepiej bo są bardziej wypoczęci i szczęśliwsi. Chętniej też wracają do pracy następnego dnia. Na razie to tylko eksperyment, ale okazuje się, że jego efekty są pozytywne. Szczęśliwsi ludzie po prostu lepiej działają, co nie jest przecież specjalnie odkrywcze. Z badań OECD wynika, że istnieje związek między skróceniem czasu pracy, a lepszymi wynikami. W pracy, tak jak ze wszystkim, ogromne znaczenie ma nastawienie. Wyczerpany pracownik, który nie ma siły, by działać, musi jeszcze włożyć dodatkową energię, której i tak ma mało, w zmuszenia się do wykonywania zadań. Coraz większe zrozumienie dla tych procesów wykazują systemy zarządzania, w których dużą wagę przywiązuje się do zapewnienia pracownikowi dobrych warunków pracy, bo to się po prostu opłaca.

Sytuacja powoli zaczyna się zmieniać także w Polsce. Jeszcze w 2015 r. zajmowaliśmy drugie miejsce w Europie jeżeli chodzi o ilość czasu spędzane w pracy. Teraz piąte, które dzielimy z Portugalczykami. Ostatnio odbyłam rozmowę z kolegą, który zwrócił uwagę, że coraz więcej jego znajomych, godzi się na mniejsze o 10 – 20% zarobki po to, by mieć więcej czasu, pracować mniej, a więcej cieszyć się życiem. Badania tzw. pokolenia C tj. ludzi urodzonych po 1990 r., wskazują, że to co liczy się dla nich najbardziej to tzw work – life balance. Chodzi o zrównoważony stosunek czasu pracy do czasu wolnego. To nie są ludzie, którzy będą chętnie zostawiać w pracy do północy i wypruwać sobie żyły. Dla nich priorytetem nie jest kariera lecz rodzina, czas wolny i rozwój osobisty. To jest pokolenie, które może zmienić oblicze rynku pracy. Zwłaszcza, że w starzejącym się społeczeństwie będziemy mieć do czynienia z mniejszą podażą pracownika. Filozofia – jak ci się nie podoba to mam na twoje miejsce dwóch kolejnych, może w tych warunkach już się nie sprawdzać. Pewne jest natomiast, że żadna firma nie poradzi sobie bez pracowników. Wydaje się, że te procesy już zostały uruchomione. Bunt przeciwko nadmiernej ilości pracy domowej. Bunt rezydentów. Coraz więcej artykułów dotyczących atmosfery pracy, utrzymanych w stylistyce „pracownik to nie kolejna kolumna w exelu”. We Francji wprowadzono zakaz kontaktu z pracownikami za pomocą urządzeń mobilnych po godzinie 18stej. Daleko nam jeszcze do wizji Keynesa, zgodnie z którą w 2013 r. będziemy pracować 15 godzin tygodniowo, ale zmierzamy jednak w kierunku większego work – life balance bardziej niż dotychczas. Jest może jakieś światełko w tunelu.