Kilka dni temu, jak zwykle jechałam do pracy wciąż jedyną linią metra w tym kraju. Wchodzę na Natolinie więc mam jeszcze możliwość niejakiego wyboru miejscówek. Usiadłam sobie grzecznie na końcu ławeczki i zabrałam się do czytania książki. Dwie stacje dalej wsiadała dama o obfitych kształtach i obfitej fryzurze, po czym oparła się wygodnie plecami o bok ławki po mojej lewej stronie. To spowodowało, że cześć jej tyłu zawisła na moim ramieniu, a burza loków spadła ku mej twarzy z siłą wodospadu. Odchyliłam się na bok prawy, uważając aby nie zająć przestrzeni sąsiada i dalej czytałam książkę, próbując odciąć się od otoczenia. Nie był to jednak wyraźnie mój dzień. Przystanek dalej wsiadł pan, który ustawił się szerokim tyłem do moich kolan i niemalże usadowił na nich. Instynktownie odsunęłam się do tyłu. Wtedy zauważyłam współczujący uśmiech sąsiada z prawej. Przynajmniej jeden miły akcent ze strony bliźnich dzisiejszego poranka. Zrozumiałabym, gdyby był tłok i ścisk typu beczki ze śledziem, ale nie. Metro nie było przesadnie oblężone, bo przecież wakacje w toku. Może jestem taka sexy, że współpasażerowie żarliwie pragną kontaktu z moim ciałem? Raczej wątpię. Żałuję, że nie potrafię w takich sytuacjach zdobyć się na protest. Oczyma wyobraźni widzę siebie jak mówię do pana: „Ależ proszę, proszę spocząć sobie na mym kolanie. Proszę się nie krępować, przecież i tak właściwe pan na nim siedzi.”. Zamiast tego jednak docieram do stacji centrum, trwając z nadmierną bliskością rodaków pozawieszanych na mych członkach.
Ludzie litości, rozejrzyjcie się czasem wokół siebie. Może siedzicie komuś dupą na twarzy.
Zdjęcie: Vania Gavric