W ogóle nie zamierzałam oglądać „Doom patrol”. Wydawało mi się, że to nie do końca moja bajka. W sumie całkiem interesujące było epizodyczne pojawienie się „Doom patrol” w „Tytanach”, ale nie na tyle żeby sięgnąć po ten tytuł. Nadszedł jednak dzień kiedy wyczerpałam inne opcje, byłam też w nastroju odpowiednim na coś dziwacznego, i wpadłam. Aktualnie kończę pierwszy sezon, a moje uzależnienie tylko wzrasta. W mojej opinii, „Doom patrol”, to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Błyskotliwy, przenikliwy i znacznie mądrzejszy niż się na pierwszy rzut oka wydaje.
Bohater z ludzką twarzą
Superbohater w popkulturze przeszedł ciekawą ewolucję, od Supermana bez skazy, po bohatera z problemami. Jest nam dzięki temu bliższy, łatwiejszy do zaakceptowania, mimo jego wyjątkowych mocy. „Doom patrol” należy do następnego etapu tej ewolucji. Owszem, bohaterowie niewątpliwie posiadają wyjątkowe zdolności, ale niekoniecznie sobie z nimi radzą, w dodatku nie wykazują specjalnych chęci w kierunku ratowania świata przed złem, co wpisane jest przecież w los superbohatera. „Doom patrol” to menażeria z problemami psychicznymi o poważnym charakterze. Szalona Jane ma 64 różne osobowości; Rita Farr dosłownie topi się pod wpływem stresu i negatywnych emocji; Larry i jego lokator Nagative Man, ma problemy z tożsamością, nie tylko seksualną; Robotoman jest mózgiem w blaszanym pudełku, a Cyborg nie radzi sobie z cyfrową częścią siebie i relacją z ojcem. Świetnie dobrane towarzystwo. Przypomina mi jako żywo, ekipę z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Robotoman to Blaszany Drwal o wielkim sercu, czarodziejskie buciki nosi nasza Dorotka – Szalona Jane, Larry to tchórzliwy Lew, który w istocie ma w sobie najwięcej odwagi, tym razem dosłownie, bo reprezentuje ją zamieszkujący jego ciało byt, nazywany Negative Man, tylko Strach na Wróble, który zostaje w tej wyliczance, nie do końca pasuje do Cyborga, chociaż, jak się zastanowić, to Cyborg też ma zainstalowany system operacyjny, któremu nie ufa, zupełnie jak Strach na Wróble, który uważał, że nie ma rozumu. Twórcy „Doom patrol” powinni dodać jakieś zwierzątko, bo brakuje nam uroczego pieska Toto. W tym układzie główny adwersarz naszych bohaterów czyli Pan Nikt to Czarnoksiężnik z Krainy Oz, którego główną domeną, była przecież, podobnie jak w przypadku Pana Nikt, iluzja. Zaś zaginione Kansas, na którego poszukiwanie udaje się „Doom parol”, to Szef, który przygarnął ich pod swoje skrzydła, istne uosobienie domu. To właśnie porwanie Szefa przez Pana Nikt zmusza towarzystwo do wyjścia poza strefę komfortu i wyruszenia w świat, mniej lub bardziej dosłownie. I jak w przypadku bohaterów „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”, ta podróż, daje im możliwość skonfrontowania się z tym, kim są i lepszego poznania siebie.
Tutaj nie ma słabych postaci, każda jest fascynująca i bardzo dobrze zagrana. W dodatku w składzie są aktorzy, do których mam dużą słabość: Brendan Fraser (tak, uwielbiam wszystkie Mumie) i Alan Tudyk (bo oczywiście „Serenity”, ale bardzo go lubię też za „Transformers”). Warto zwrócić uwagę szczególnie na Pana Nikt w wykonaniu Tudyka, mam wrażenie, że ten aktor w końcu dostał postać, która daje mu możliwość pokazania, co potrafi. Bardzo smakowite są zwłaszcza sceny, w których Pan Nikt jest komentatorem, umieszczonym w rzeczywistości, która przypomina pustą, białą przestrzeń z Matrixa. Mimika postaci, doskonale ukazuje, człowieka który bawi się złem. Pan Nikt potrafi użyć tego, co znajdzie w umysłach innych ludzi, by sami stali się autorami swojej porażki. On stoi z boku, pociągając za sznurki. Ta wojna toczy się w umyśle, a Tudyk doskonale potrafi to pokazać.
Wszyscy jesteśmy „Doom patrol”
W „Avengers. Czas Ultrona”, Ultron wykorzystuje traumy bohaterów, aby zneutralizować ich w walce, co zresztą mu się udaje. W przypadku „Doom patrol”, ten motyw stanowi podstawową oś koncepcyjną serii. Pan Nikt może zrobić tylko tyle, ile mu pozwolisz. Jeżeli pozwolisz mu grać na twoich wewnętrznych problemach, niedomkniętych sprawach i bólu, który nosisz w środku, Pan Nikt złamie cię i wykorzysta twoją słabość do swoich celów. Naprawdę jednak, jak w najbardziej chyba przejmującym epizodzie 13, to ty przegrywasz sam ze sobą. Pan Nikt szydzi z ciebie, i nie można mu odmówić racji, że to ty jesteś autorem swojej własnej porażki. Wystarczy tylko lekko popchnąć, żeby Cyborg zaczął tonąć w swoim poczuciu winy, tak jak piękna Rita Farr, a Jane straciła kruchą równowagę. Kraina umysłu jest dziwaczna i skomplikowana, a każdy nosi w niej sekrety, które dręczą go nocami. Wszyscy mamy wyniesione z domów schematy, które nas blokują; trudne doświadczenia, bo świat to nie jest żadne buzi dupci; przesadzone wyobrażenia o naszych wadach i lęki. W tym nie różnimy się niczym od „Doom patrol”. I bez wyjątków – jeżeli nie będziemy uważać, Pan Nikt może wykorzystać je przeciwko nam, żeby pokrzyżować nasze plany, nawet gdy nie nosimy salaterek na głowie, których celem jest wzmocnienie naszych mentalnych supermocy. Dla każdego członka „Doom patrol”, ekipy skazańców, prawdziwą płaszczyzną walki jest jego własny umysł. Dlatego właśnie uważam, że ten serial jest mądrzejszy niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Za tą konstatacją idzie melancholia, która obecna jest w tym dziwnym filmie. Wynikająca, jak mniemam, ze świadomości reguł, które żądzą tym światem, i bliskości porażki. Jednak jest w nim też nuta optymizmu, oprócz niewątpliwych komicznych walorów („tyłki się uwolniły”, „z szafy wystrzelił płomień i zamienił policjantów w piniaty”), okazuje się, że nawet tak potłuczeni ludzie jak bohaterowie „Doom patrol” są w stanie ze sobą współpracować, radzić sobie i tworzyć więzy lojalności, które pomagają im przekroczyć samych siebie. I tego się trzymajmy.