Recenzje

Klasyka: Dr. Strangelove lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę

Powszechnie wiadomo, że naprawdę dobra twórczość jest ponadczasowa. Dr. Stranglove w reżyserii Stanleya Kubricka nie stracił na aktualności, mimo że jest to film z 1964 r. Można w tym przypadku powiedzieć, że nie jest to dobra wiadomość, ponieważ film obnaża, w sposób bezkompromisowy, cały absurd wojny. A mechanizmy w nim opisane mogą zostać uruchomione w każdym czasie.

Akcja koncentruje się wokół kryzysu nuklearnego doby zimnej wojny. USA i ZSRR znajdują się na granicy konfliktu zbrojnego, spowodowanego rozkazem dowódcy jednej z baz wojskowych USA. Polecenie szaleńca uruchamia całą machinę zbrojną obu państw. Błędy w organizacji systemu i obłęd wysokiego rangą żołnierza stają się przyczyną katastrofy. Dr. Stranglove oferuje wiwisekcję struktury politycznej ówczesnych czasów, zarówno na płaszczyźnie psychologicznej jak i socjologicznej. Odzwierciedla klimat wzajemnej podejrzliwości i uprzedzeń funkcjonujących po obu stronach tego konfliktu. Jest to obraz przerysowany i ukazujący całą śmieszność obłędnego tanga między mocarstwami. Dzięki temu jest jednak uderzająco prawdziwy. Amerykańska sala narad, w której obradują oficjele, z obowiązkową wielką mapą z oznaczenie trasy bombowców, jest sama w sobie symbolem napompowanej manii wielkości. Symbol ten śmieszy tym bardziej, że staje się świadectwem bezsilności dowództwa. Maszyna, która została wprawiona w ruch aktem szaleństwa, jest nie do zatrzymania. Kubrick opowiada tę historię poprzez szereg absurdalnych sytuacji i dialogów, które powodują, że jest to jeden z najśmieszniejszych filmów, jakie widziałam. Całość ma jednak również tragiczny wydźwięk. Kiedy głębiej się zastanowić, wiele konfliktów zbrojnych, zaczynało się od pojedynczego aktu szaleństwa. Były one lepiej zakamuflowane, mniej wyraziste, trudniejsze do rozpoznania, ale nie zmienia to ich natury. Patrząc na płomienne mowy Hitlera, sprzed II wojny światowej, trudno nie odnieść wrażenie, że są to krzyki szaleńca właśnie.

Anatomia szaleństwa jest jedną z najmocniejszych stron obrazu Kubricka. Nie tylko ludzkiego szaleństwa, ale też szalonej przypadkowości systemu. Znakomicie przedstawiony został obłęd generała brygady Jack D. Rippera, który wydał rozkaz zbombardowania celów na terytorium ZSRR. Sterling Hayden jest bardzo przekonujący w tej roli. Nawet kiedy brzmi trzeźwo, a jego wywody zwierają w sobie jakąś logikę, wystarczy spojrzeć w jego oczy i wiemy, że mamy do czynienia z wariatem. Stopniowo zresztą wypowiadane przez niego monologi zmieniają się w zgrabnie ułożony, ale jednak bełkot pensjonariusza psychiatryka. Dodatkowo wrażenie to podkreśla zestawienie z opanowaniem kapitana Lionela Mandrake – osoby rozsądnej i trzeźwo myślącej. Peter Sellers w tej roli, oraz w swoich pozostałych rolach – Prezydenta Merkina Muffleya i Dr Strangelove, daje tutaj znakomity popis. Jeżeli ktoś wahałby się, czy obejrzeć ten film – warto tylko dla aktorstwa na najwyższym poziomie. Sellers w swoich postaciach ma ukazać czynniki stabilizujące, które będą stanowić przeciwwagę dla rozbuchanych emocji i szaleńczych rajdów militarnych. Ukazane jest to na przykładzie dwóch par: w jednostce wojskowej jest to generał Ripper i kapitan Mandrake, a w sali konferencyjnej prezydent Maffley i Generał „Buck” Turgidson – typowy amerykański chłopak z Południa (w tej roli również świetny George C. Scott). Kapitan Mandrake i prezydent Muffley to intelektualiści, którzy dokładają wszelkich starań i podejmują działania mające na celu uratowanie sytuacji. Bez nich wszystko rozpadłoby się od razu jak domek z kart. Dr. Stranglove również należy do wykształconej elity, ale on jest może nawet najbardziej szalony niż generał Ripper. Prezentuje ten rodzaj cynizmu, który powoduje, że będzie pracował dla każdej władzy, jeżeli ta zapłaci i dostarczy, każdy produkt, na jaki będzie zamówienie, nawet jeżeli będzie to narzędzie absolutnej zagłady. Postać ta jest oczywistym nawiązaniem do niemieckich naukowców pracujących dla nazistów, którzy po II wojnie światowej równie skutecznie pracowali dla USA. Osąd moralny tego zjawiska jest w „Dr. Strangelove” czytelny, choć nie podany bezpośrednio. Ostatecznie Dr. Stranglove bardzo dobrze odnajduje się jako osoba pomocna władzy, nawet gdy świat płonie, a ogień pożaru tańczy w szkłach jego okularów.

„Dr. Stranglove” jest filmem przekomicznym i będę do niego wracać dla przyjemności oglądania absurdalnych dialogów, które ten film tworzą, ale w gruncie rzeczy – to smutny obraz. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że ten ciąg dziwnych zdarzeń jest teoretycznie możliwy i wszyscy tańczymy na wulkanie, przestajesz się uśmiechać. Zwłaszcza, że w pewnej części dr. Stranglove okazał się filmem proroczym. 26 września 1983 roku komputery w centrum wczesnego ostrzegania w ZSRR wykryły pocisk balistyczny. Od III wojny światowej uratowała planetę interwencja Stanisława Pietrowa, podpułkownika, który pełnił dyżur w centrum dowodzenia. Zgodnie z procedurą w tej sytuacji Pietrow powinien odpowiedzieć atakiem nuklearnym z pełnym zaangażowaniem arsenału. Nie zrobił tego. Uznał, że bardziej prawdopodobny jest błąd systemu. Tak też było. Szczęśliwie, w tym przypadku, komputer nie odpowiadał automatycznie. Inaczej czekałby nas scenariusz jakby żywcem wzięty z film „Dr. Stranglove”. Jednak pamiętajmy, że armia USA nakazała umieszczenie przed rozpoczęciem filmu napisu:

W oficjalnym stanowisku siły powietrzne Stanów Zjednoczonych podkreślają, że obowiązujące zabezpieczenia nie dopuszczają do zajścia zdarzeń takich, jak przedstawione w filmie. Co więcej, zaznaczyć należy, że żadna z postaci pojawiających się w filmie nie była wzorowana na prawdziwych osobach żyjących ani zmarłych.

Zatem możemy czuć się bezpieczni.