Lustro, które czyni świat brzydkim
O diable w nas pisałam już wiele razy. Tym razem będzie o pewnym aspekcie naszego umysłu, który sprzyja diabłu, o jego funkcji krytycznej.
Pierwszy obraz w baśni Hansa Christiana Andersena „Królowa śniegu” to opowieść o diable, który pewnego dnia wpadł na pomysł, że skonstruuje wielkie lustro, w którym świat będzie odbijał się na opak. Jego sługom, pomniejszym diabłom bardzo spodobało się to nowe narzędzie. Postanowili zanieść lustro do samego nieba, do Boga, aby ten przejrzał się w zwierciadle. Jednak po drodze, będąc wysoko nad ziemią, lustro wypadło im z rąk i rozbiło się na miliony kawałków. Tak stała się rzecz jeszcze gorsza. Niektóre z okruchów były tak małe, że z łatwością, niezauważone mogły wpaść do oka lub serca człowieka. Tak się też stało.
Gdy taki okruch wpadł do oka człowiek widział się jakby w krzywym zwierciadle. Rzeczy, krajobrazy i ludzie wydawali mu się wadliwi, wypaczeni i brzydcy. Jeżeli wpadł do serca, serce takiego człowieka zamieniało się w bryłę lodu, było, zimne, twarde i nieczułe. Jak wiemy, bohatera „Królowej śniegu” Kaia spotkało wyjątkowe nieszczęście, ponieważ odłamki lustra dostały się i do oka i do serca. Po tym zdarzeniu od razu zauważył, że pomiędzy liśćmi róży pełznie robak i nie widział już urody róż. Potrafił dostrzec każdą wadę człowieka czy przedmiotu, którą wytykał z błyskotliwą precyzją. Przedrzeźniał ludzkie ułomności i szydził z nich. W sumie, stał się chodzącym krytykiem.
Przez pryzmat diabelskiego szkiełka
Trzeba uważać, żeby takie szkiełko nie zagnieździło się w oku. Wtedy bowiem świat staje się niezbyt przyjemnym miejscem do mieszkania. Jest niewiele zjawisk, które mogą zadowolić osobę, w której głowie wyrósł taki krytyk. Świat, w którym żyjemy jest przecież niedoskonały. Na przykład idziesz ulicą, przed tobą piękna panorama miasta, ale na trawniku leży śmieć, co zakłóca całość kompozycji. Patrząc przez kawałek szatańskiego zwierciadła, jakim może stać się nadmiernie rozbudowana funkcja krytyczna umysłu, przestajesz widzieć krajobraz. Na główny plan przesuwa się zakłócająca obraz wada. Jest to niczym innym niż widzenie cały czas przez pryzmat wady. Na obrazie są ciemne i jasne strony, umysł krytyczny eksponuje ciemne. Wtedy ze znajomymi zawsze coś będzie nie tak. Pejzaż naprawdę mógłby być ładniejszy – nie ma czym się zachwycać, pole jak pole, w sumie ujdzie, no ALE ten komin. Partnerowi też ciągle coś dolega. Żaden film nie jest satysfakcjonujący, żadna książka wystarczająco ciekawa. Szklanka zawsze jest do połowy pusta.
Bezkrytycznie też kiepsko
Nie chodzi też o to, żeby być kompletnie ślepym na wadliwość świata. Wtedy pozbawiamy się na przykład możliwości definiowania zagrożeń. Na przykład uporczywie nie dostrzegamy, że kandydat na partnera jest na przykład alkoholikiem, co widać na kilometr i wpadamy jak śliwka w kompot. Jest też rodzaj krytyki konstruktywnej, która zmierza do tego, żeby komuś pomóc. Nie jest to jednak krytyka sensu stricto, lecz obserwacja, która ma wartość dodaną. Zmierza do zbudowania czegoś. Nie tylko do wypunktowania wad. Zawsze podaje sposób, w który można coś poprawić. Jest różnica między powiedzeniu komu, że jest nic nie wartym cieciem, a wskazaniu, że pewne jego zachowania mogą doprowadzić go prosto w bagno i wskazaniu innego kierunku. Nie o takiej krytyce tutaj piszę.
Aby szkiełko w oku nie zamieniło się w pryzmat
Trzeba zatem uważać. Ponieważ umysł krytyczny często się rozrasta i staje się okularami przez, które widzi się świat. To też bywa kuszące. Jeżeli tak wszystko potrafimy świetnie skrytykować to świadczy to o naszej wysokiej inteligencji. Pamiętam, sama tak miałam. Wydawało mi się, że jeżeli tak dużo wad w danym zjawisku potrafię dostrzec to ojej!, moja inteligencja górą. Tylko co z tego? Jakie mi to przyniosło korzyści? Przypominam sobie jak krytycznie odniosłam się do pierwszej części filmu „Władca pierścieni” szczycąc się tym, że potrafię porównać go z książką i powiedzieć w jak wielu miejscach jest od niej słabszy (teraz myślę inny, bo w dużej mierze było to konieczne). Czytałam „Władcę pierścieni” podówczas z 15 razy. Trudno żebym nie potrafiła uczynić takich porównań. Ta krytyka zabrała mi jedną trzecią z tego, co mógł mi dać ten film. Jest znakomicie zrobiony. W tej chwili, honory dla ekipy, że udało im się w sposób spójny opowiedzieć tak wielowątkową i bogatą historię, nie tracąc jej klimatu i nie gubiąc sensu tej wielkiej opowieści. Lecz wtedy mój wewnętrzny krytyk nie pozwolił mi tego dostrzec. A uczciwie przyznam, że nigdy nie był on strasznie rozrośnięty. Jednak udało mu się odebrać mi część przyjemności.
Do czego zmierzam – zmierzam do tego, żeby powiedzieć, że nadmierna krytyka zubaża nasz świat. Podkreśla negatywne jego aspekty i przysłania te dobre, które znikają. Poza tym ochładza wnętrze, sprawia, iż jesteśmy bardziej zimni. A to już jest klimat diabelski. Szatan jest lodowaty. Poza tym przebywanie w towarzystwie osoby bardzo krytycznej powoduje, że ciągle czujesz się oceniany. Musisz bezustannie, stale na coś zasługiwać. Nie czujesz się swobodnie, bo ostrze krytyki czai się za rogiem, żeby cię przybić swoją szpilką. Ciągle trzeba uważać, bo zawsze, zawsze coś może być nie tak i zawsze jesteś niewystarczający. A to bardzo męczące.
Szklanka do połowy pełna
To jest slogan. Jest jednak tak ze stwierdzeniami tego typu, że pochodzą one w pewnym sensie ze zbiorowych obserwacji, wyłaniają się z czegoś, co nazwałabym mądrością zbiorową, wiedzą wielu. Podobnie jest z opiniami takimi jak zdrowie jest najważniejsze, pieniądze szczęścia nie dają itp. Truizmy prawda? A jak im się przyjrzeć to okazuje się, że są głęboko prawdziwe. Jednak tutaj nie o tym. Pisałam już w tekście „Instrukcja obsługi szczęścia”, o badaniach, które wskazują, że ludzie skłonni do widzenia szklanki, jednak do połowy pełnej, są szczęśliwsi, a nawet żyją dłużej. Nadmiernie rozrośnięta funkcja krytyczna umysłu skutecznie osłabia ten rodzaj widzenia.
Ćwiczenie pt. co dane zjawisko mi daje
Kończę ten tekst pewną zabawą. Nie chciałabym żeby stał się tylko krytyką krytyki, bo przecież też nie w tym rzecz. Od pewnego czasu (właściwie od pewnego sporego kawałka czasu), na własny użytek stosuję takie ćwiczenie, podczas którego obserwując dane zjawisko, czytając książkę, oglądając film, spotykając się z ludźmi, staram się stwierdzić co mogę z tej książki, utworu, spotkania z drugim człowiekiem, wynieść dla siebie, jaką to miało wartość, co znalazłam w tym dobrego, czego się nauczyłam. Bywa, że są to zaskakujące lekcje. Czasami odkrywam interesujące rzeczy w miejscach zupełnie zaskakujących dla mnie. W rozmowach z przypadkowymi ludźmi, niespodziewanych lekturach, filmach, których wcale nie zamierzałam oglądać, ostatnio dużo też w internecie. Dzięki temu mam więcej pozytywnych doświadczeń. A tych każdemu życzę jak najwięcej.