Film mnie rozczarował. Rozczarowanie było tym większe, że nastawiłam się bardzo pozytywnie. Oczekiwałam, że wyjdę zachwycona , umilę sobie wieczór wypadem do kina, opuszczę kino w uniesieniu. Film w trailerach obiecywał, że może to być Luc Besson w najlepszej formie. Niestety nie był. Tak to bywa z oczekiwaniami.
Luc Besson wybrał świetny temat – poszerzenie możliwości ludzkiego umysłu. Wykonanie zawiodło. „Lucy” jest mało odkrywczym połączeniem tego wszystkiego, do czego Besson przez lata zdążył nas przyzwyczaić. Jest piękna kobieta o niewyobrażalnej inteligencji, pościgi samochodowe ulicami Paryża, nawet sterany życiem policjant i trochę ładnych ujęć. Ale to już było. W dodatku było zrobione lepiej.
Piękna kobieta jest niewątpliwie – to najmocniejsza strona filmu. Scarlett Johansson, jej uroda i warsztat aktorski, to jedyne co ciągnie ten film. Jednak nawet najlepszy aktor sam jeden nie zrobi całego obrazu. Dodatkowo, nie da się uniknąć porównań do „5 elementu”. Bo i piękna kobieta i typ ten sam, czyli istota doskonała. Zresztą odnoszę wrażenie, że jest to zabieg celowy. Scena, w której Lucy rzuca się na jedzenie i pochłania je z takim samym zapałem jak Leeloo, stanowi dowód na poparcie tej tezy. Nie wychodzi to jednak filmowi na korzyść. Nie powstaje dzięki temu zgrabny zabieg polegający na nawiązywaniu do innych filmów/zjawisk kulturowych (zresztą uwielbiam takie zagrywki), tylko przyciężkawe powtórzenie. Całość jest również przyciężkawa. Dawno nie pamiętam żebym zerkała podczas seansu na zegarek, a oglądając „Lucy” mi się zdarzyło.
Strzelanki niby dają radę, ale znowu pościgi są gorszą imitacją taxi. Pominę już czepianie się do scenariusza , zgodnie którym Lucy staje się osobą o największym potencjale intelektualnym na planecie, po to, by wykorzystywać go głównie w celu rozpieprzania wszystkiego dookoła. Taka konwencja i już. Konwencja jednak w tym przypadku, nie usprawiedliwia, że film jest momentami kompletnie niewiarygodny psychologicznie. Lucy wiedząc, że gangsterzy znają adres jej rodziny (uprzedzili ją o tym), dzwoni do mamy, żeby bardzo się wzruszyć przez telefon i opowiedzieć o nowej, wspaniałej, słowem jednak nawet nie wspomina, żeby mamusia ruszyła się z domu, bo jak w nim zostanie, to może za godzinę nie żyć. Lucy wykorzystuje już wtedy, zdaje się, 20% mózgu, jednak okazuje się, że jest to za mało, żeby dokonać takiego wnioskowania. Podobnie – Lucy miłosiernie wręcza współlokatorce receptę na wątrobę, nie zauważając, że koleżanka może mieć doprawdy większe problemy niż wątroba (sic!).
Ogólnie można obejrzeć „Lucy”, przy niedzielnym obiedzie, jednym okiem przez zupę, taki to film.
„5 element” i „Leon zawodowiec”, w mojej ocenie należą do the best of films ever. „5 element” należy do mojego grona filmów wielokrotnego użytku i jest rozrywką na najwyższym poziomie. „Lucy” nie znajduje się nawet w bliskiej odległości. Jeżeli ktoś ma zamiar udać się do kina, znam lepsze sposoby wydania 30 PLN.