Piotr Szulkin – reżyser i autor „O – bi, ob – a: koniec cywilizacji” dwa tygodnie temu opuścił ten świat. Informacja ta mogła umknąć szerokiemu gronu, a szkoda, bo był to jeden z najciekawszych twórców polskiego kina. Jako jeden z niewielu w Polsce sięgał po konwencję S-F, w dodatku wykorzystując ją w ulubionym przeze mnie stylu – jako pretekst do eksploracji złożonych stanów natury ludzkiej. „O – bi, ob – a: koniec cywilizacji” z 1984 r. nie zawaham się nazwać arcydziełem sztuki filmowej.
Rzecz dzieje się po wojnie atomowej, która spowodowała wyginięcie znakomitej większości ludzkiej populacji. Jej nędzne resztki kryją się w schronie przeciwatomowym wysoko w górach. Na zewnątrz panują skrajne warunki uniemożliwiające przetrwanie życia. Niewielka społeczność obejmująca około tysiąca niedobitków żyje w ekstremalnie trudnych warunkach stłoczona na małej powierzchni. Ta sytuacja powoduje, że mamy możliwość obserwować ludzką zbiorowość dokładnie, jak w soczewce.
Post – apokaliptyczna rzeczywistość jest dla Szulkina pretekstem do analizy stosunków społecznych, ludzkiej kondycji i technik przetrwania poszczególnych jednostek.
Społeczeństwo
„O – bi, ob – a: koniec cywilizacji” jest w istocie parabolą obrazującą społeczne hierarchie i struktury. Wyraźny jest podział, jak w każdym społeczeństwie, na masy, w tym przypadku żyjące w nędzy i odrętwieniu graniczącym niemalże z katatonią i warstwę dzierżącą władzę. Pogrążone w beznadziei najniższe warstwy walczą pod dystrybutorem, o przydziałowy kawałek chleba. Widzimy też szemranych biznesmenów, panie które kupują cień dobrobytu za wdzięki ciała, intelektualistów na usługach systemu. Główny bohater znakomicie zagrany przez Jerzego Stuhra należy do tej ostatniej kasty. W tych warunkach władza próbuje utrzymać społeczeństwo pod kontrolą. Staje się to coraz trudniejsze w obliczu pogłosek o pękaniu kopuły, będącej jedyną ochroną przed śmiertelnym zagrożeniem nuklearnej zimy. Życie w izolacji i w stałej trwodze śmierci sprzyja rozrastaniu się mitu o arce, która ocali nieszczęśników od powolnej agonii trwania pod kopułą. Władza zapewnia głosem megafonów, że żadnej arki nie ma., lecz im bardziej zapewnia, tym bardziej ludzie są skłonni w nią wierzyć. Film analizuje nie tylko społeczną rolę religii i jej zdolność do motywowania i kształtowania zachowań ludzkich, ale też jej znaczenie dla poszczególnych jednostek. Wiara umożliwia zachowanie nadziei nawet w tak trudnych warunkach w jakich żyją mieszkańcy bunkra. Jednocześnie potrafi też wzmacniać obsesję prowadzącą do patologii. W zakresie tego aspektu „O – bi, ob – a” oferuje jedną z najbardziej wstrząsających scen jakie w kinie dane mi było oglądać. Każdy kto obejrzy ten film na pewno zapamięta akcję w lodówce, zagraną brawurowo przez duet Sztuhr – Majchrzak.
Strategie przystosowania
„O – bi, ob – a” to nie tylko przenikliwy portret społeczności, ale też dogłębna analiza jednostki. Każda z postaci pojawiająca się w tym filmie zasługiwałaby na oddzielną opowieść. Każda jest charakterystyczna dla grupy, którą reprezentuje. Jednocześnie nie są to postaci schematyczne, otrzymujemy ich pełny portret psychologiczny. Dotyczy to także ról epizodycznych. I tak główny bohater – Soft, specjalista od perswazji, wykonując rozkazy decydentów, ucieka w emigrację wewnętrzną, czepia się nadziei na miłość i próbuje ocalić człowieczeństwo. Gea, grana przez Krystynę Jandę prostytutka, kocha cały świat i tworzy swoje prywatne azyle, oczywiście wierząc że arka ją ocali. „Zadbany” – w tej roli świetny Leon Niemczyk, robi pieniądze – to typ biznesmena, który potrafi odnaleźć się nawet w piekle. „Milioner” odtwarza biblijny potop widząc siebie w roli Noego, a jego żona kurczowo trzyma się pozycji bogacza. Wszystkie te postaci w mniejszym lub większym stopniu tańczą na granicy szaleństwa. Aktorzy wznoszą się na najwyższe poziomy swojego kunsztu. Scenariusz daje takie możliwości i właściwie każda scena tutaj to aktorski majstersztyk. Monolog Milionera w wykonaniu Mariusza Dmowskiego powoduje, że dosłownie ciarki przechodzą po plecach. Obraz załamania na skraju obłędu w przypadku szefa Softa ( w tej roli Marek Walczewski), zanoszącego się histerycznym śmiechem, to scena której długo nie zapomnę. Nawet pojedyncza scena, w której „Pucołowaty” (Henryk Bista) widzi odlatującą arkę i cała gama emocji odbijająca się na jego twarzy, głęboko zapada w pamięć. Ten film zagrany jest jak najlepszy szekspirowski dramat. Szturh, Bista, Walczewski, Majchrzak, Ferency, Niemczyk, Jędrusik udowadniają, że należą nie tylko do pierwszej ligi polskich aktorów, ale to, że reprezentują klasę światową. W ogóle, gdyby „O – bi, ob – a” miał większy budżet i powstał w Hollywood, to przebiłby „Mad Maxa”. I tak, nawet przy widocznie skromnych środkach, uzyskany efekt i obraz środowiska post – apokaliptycznego jest bardzo przekonujący. Niektóre kadry są wizualnie genialne, szczególnie te, obrazujące tłoczący się, wyciągający ręce do światła tłum. Są dojmująco straszne i piękne zarazem. „O – bi, ob – a” jest niesłusznie zapomnianym filmem.
Kondycja ludzka
Biorąc pod uwagę datę powstania filmu (1984 r.), odniesienia do panującego podówczas w Polsce systemu wydają się oczywiste. Systemu, na którym już wtedy widać było pęknięcia, jak na kopule chroniącej ludzkość przed promieniowaniem. Jednak uważam, że ten film ma bardziej uniwersalny wymiar. To portret kondycji człowieka w ogóle. Niestety jest to portret smutny. Gdzieś tam głęboko, wszyscy czekamy na arkę, która nas ocali. Stosujemy techniki przetrwanie, niejednokrotnie podobne do tych, które widzimy w filmie. I kończymy tak jak główny bohater.
„O – bi, ob – a” to nie jest łatwy film. Po dziesięciu minutach oglądania przeszła mi przez głowę myśl, że może jednak w dzień wolny daruję sobie takie klimaty, ale nie mogłam się już cofnąć. Po prostu dlatego, że od pierwszych scen jest wiadome, że jest to film wyjątkowy, że jego poziom jest cholernie wysoki i nie można tego pominąć. I tak jest do końca. Praktycznie każda scena wbija w fotel. Ilość wątków i tematów, które zostają poddane analizie daje złożoną, wielowymiarową konstrukcję, wobec której nie sposób przejść obojętnie. Są takie dzieła sztuki, które szarpią mózg i wnętrzności i nie da się ich zapomnieć. „O – bi, ob – a” niewątpliwie do nich należy.